Bez kategorii

Pierwsze kroki, czyli wnioski z biegowych startów w maju

Czasem jest tak, że dzieje się coś, co totalnie nas zaskakuje. Więcej – zakładamy, że to coś nigdy się nie wydarzy. Tak było z moim podejściem do startów biegowych. Jednak przyszedł moment w którym słowa „Nigdy nie mów nigdy” stały się prawdziwe jak nigdy wcześniej.

Zaczynając przygodę z bieganiem zakładałam, że będę to robić tylko dla siebie. Żadnych biegów masowych, śrubowania wyników i chwalenia się życiówkami. Długo nie wytrzymałam. Mniej więcej 5 miesięcy mojej biegowej przygody upłynęło zanim pojawiła się propozycja udziału w firmowym biegu sztafet.

EKIDEN

W mojej firmie ludzie uprawiają sport. Wielu z moich kolegów się biega. W momencie zapisów do biegu biegałam już spokojnie 5 km i szczerze mówiąc ten dystans już nieco mnie nudził. Nie miałam też pomysłu jak pociągnąć swoją przygodę z bieganiem dalej. Zgłosiłam się więc by przebiec tę piątkę w nowych warunkach. Przed Wielkanocą zrobiłam jednak coś, co zachwiało moim myśleniem o tym ile jestem w stanie biec. Po raz pierwszy przebiegłam dłuższy dystans. Dłuższy o całe 3 km. To 8 km pokazało mi, że absolutnie nie doceniam swoich możliwości. Mniej więcej w tym czasie organizatorka naszej firmowej ekipy poruszyła temat problemów z pokonaniem dystansu, który zadeklarowała. Zobowiązałam się sprawdzić swoje możliwości i znów przeżyłam szok. Przebiegłam 10 km. Wyjściowe 5 km zamieniłam więc na 7,195 km i aż do startu trenowałam sprawne bieganie ósemki. Wszystko szło zgodnie z planem aż do startu. Przygotowałam każdy niemal szczegół – muzyka, woda na trasę, jeden trening na miejscu startu. Nie przewidziałam tylko tego, że w dniu startu podczas mojej zmiany z nieba poleje się żar. Słońca się spodziewałam i zabrałam czapkę, ale, cholera, czarną! Mimo dobrego przygotowania w tych warunkach na ostatniej pętli zaczęło brakować mi sił. Na podbiegach musiałam przejść w marsz. Na koniec nie tylko tam. Przyczyny tej sytuacji dopatruję się również w dalej nieopanowanej przeze mnie kontroli tempa biegu. Tezę tę wspiera jeszcze fakt, że miałam siłę na mocny finisz. Podczas biegania regularnie łapię się na tym, że początkowe kilometry pokonuję szybko by przy 7-8 km zupełnie opaść z sił. To jest coś nad czym będę pracować w najbliższym czasie. Lekcję z tego startu na długo zapamiętam.

Bieg IT

Na dzień tego startu początkowo miałam zaplanowane zupełnie inne rzeczy. W tygodniu przed znajomi jednak odwołali proponowany wypad. W zasadzie chyba na decyzję o starcie wpłynęła zachęta koleżanek które już miały pakiety oraz które jeszcze dystansu biegu nie pokonują w całości. Miałam spore oczekiwania wobec siebie przy tym biegu. Chciałam sobie udowodnić, ze rzeczywiście biegam już te 10 km. Niestety podobnie jak to miało miejsce wcześniej na treningach przy 7 kilometrze zaczęły się schody. Walczyłam już do końca o kolejne metry. Powieliłam też schemat znany mi z Ekidenu ponownie mając siły na mocniejszy finisz. Ostatecznie przebiegłam dystans w czasie krótszym niż wtedy, gdy pokonywałam go jednym ciągiem. Pozostaje jednak drobny żal, że nie udało się powtórzyć tamtego sukcesu w nieco lepszym tempie. Żal ten potęguje świadomość, że i pogoda i początek tym razem były dobre. Trenując w Lesie Kabackim znałam też trasę biegu od podszewki, więc miałam poniekąd łatwiej. Wiedząc, że jeden z marszów które podjęłam podczas startu odebrał mi wynik poniżej 1:05 nie mogę czuć się w pełni zadowolona ze startu. Nie poddaję się jednak i już za niecały miesiąc spróbuję ponownie na tym dystansie startując w Biegu Ursynowa. Znając już poprzednie błędy spróbuję się jeszcze lepiej przygotować.

Co dały mi oba starty?

Oprócz pełnego poznania swoich słabych stron podczas biegu dowiedziałam się też o akcji biegowej, która dzieje się blisko mnie, bo na Kabatach. Biegi Night Runners, czyli biegi podczas których można nie tylko się rozruszać, ale też poczuć co oznacza bieganie w grupie – ze wszystkimi bonusami motywującymi i wskazówkami co jest nie tak. Jestem dopiero po dwóch potkaniach, ale już czuję że zostanę dłużej. Głównie dlatego, że forma treningów – podział na grupy biegnące tempem 5,6 i 7min/km – otwiera mi opcję przyzwyczajania się do tempa 6:00. Przebiegnięcie 10 km w tym tempie, a więc w czasie jednej godziny, to cel który teraz sobie postawiłam. Czy jest ambitny? Na pewno. Nie dałam sobie jednak minimalnego czasu na jego osiągnięcie. Kiedy się pojawi będę bardzo zadowolona. Nie musi być szybko. Liczy się droga do tego celu prowadząca i wysiłek który daje dużo zadowolenia i poczucie, że coś się dla siebie robi. Tak chyba powinno się myśleć o każdym wyzwaniu. Im bardziej chcesz, tym więcej zrobisz by osiągnąć, prawda?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *