W moim mieszkaniu brakowało miejsca na kanapę. Po przeprowadzce w salonie królowały kartony. Czas ich rządów dobiegł końca.
Zabałaganiona przestrzeń to brak przestrzeni
Dawno już bałagan w pokoju nie był dla mnie tak uciążliwy jak wtedy. Nawet podczas studiów, gdy sprzątanie było rytuałem każdej sesji, po tym procesie czułam się lepiej. I choć stopniowo graty znikały, chęć wyrzucania nadal się mnie mnie trzyma i jest mniej więcej tak silna jak pragnienie pojawiające się w upalny dzień po długim treningu. Najchętniej pozbyłabym się wszystkiego, czego nie dotykam choć raz w ciągu dnia. Bez sentymentów i bez skrupułów. Nie znajduję miejsca na żal, gdy się duszę.
Skąd się to u mnie bierze?
Einstein zastanawiał się kiedyś o czym świadczy puste biurko, jeśli przyjąć, że zabałaganione to synonim bałaganu w głowie. Myśląc o tym dłużej skłonna byłabym mu odpowiedzieć, że pustka to dla mnie synonim spokoju. Brak jest rzeczy, które zabiegają o uwagę. To w takich warunkach – warunkach zerowych bodźców zewnętrznych – można się naprawdę skupić na tym co się z nami dzieje. Mniej rzeczy to mniej rozproszenia. Kiedy otoczenie nie walczy by zyskać Twoją uwagę, możesz zarejestrować co się z Tobą dzieje. Być tu i teraz. Nie w świecie z książki, której tytuł wpadł Ci w oko, gdy spojrzałeś mimochodem na półkę czy znów na imprezie minionego weekendu, o której właśnie przypomniało Ci rzucone niedbale na krzesło ubranie. Dopiero, gdy zabraknie rozpraszaczy będziesz mógł spokojnie zastanowić się nad tym, czego przez ich obecność zazwyczaj nie dostrzegasz. Przestaje być ono w końcu spychane na dalszy plan.
Lepiej mi bez tej otoczki
Im mniej przedmiotów, tym bardziej zadowolona się czuję. Mam poczucie, że te które mnie otaczają rzeczywiście są potrzebne i dobrze mi służą. Podobnie jest u mnie z natłokiem myśli. Im szybciej je porządkuję i weryfikuję czy są dla mnie dobre, tym wcześniej osiągam stan, w którym mogę skupić się na tym, co dla mnie najważniejsze. A trochę tych ważnych spraw mam. Ważnych i ekscytujących. Nie mogę więc – i nie chcę – pozwolić na to, by moją uwagę zawłaszczało to, co utrudnia mi zmierzanie do obranego celu.
Walka o wolność trwa
Przeciwnikiem moim były już kartony, ale lada moment pojawić się mogą nowi. Może być to być ta rzecz, która tak ładnie wygląda na półce w sklepie, ale kompletnie nie przyda mi się na co dzień. Albo ta, która czaruje swoim pięknem na czyichś półkach, ale nie pasuje do wystroju mojego wnętrza. Czasem też taka, która przypomina o miłych chwilach, ale nie musi zajmować honorowego miejsca na stole i może zostać schowana czy nawet wyrzucona, gdy wspomnienie na dobre rozgości się w mojej pamięci. Żadna z nich nie potrzebuje zbyt wiele mojej uwagi i moim zadaniem jest pilnować, by nie otrzymywała jej w nadmiarze, by nie próbowała mnie uwięzić.
Odebrać wolność można nie tylko zamykając ludzi za kratkami. Znacznie częściej bezwiednie oddajemy ją sami – przedmiotom, wydarzeniom czy innym ludziom. A to jest najprostsza droga do sytuacji, w której zabraknie nam – przywiązanym do tego, co już poznane – miejsca na nowe.
Odczuwam to podobnie, chociaż niektórych rzeczy strasznie ciężko się pozbyć, z różnych względów.
Aczkolwiek powoli i systematycznie dążę do celu. :)
Dobry wpis.
Ania, dziękuję za komentarz i miłe słowa. Z tymi sentymentalnymi drobiazgami jest rzeczywiście najtrudniej. U mnie pomogło spakowanie ich do jednego ładnego pudełka, do którego od czasu do czasu zaglądam. Systematyczność to klucz do sukcesu :) Powodzenia w dalszym porządkowaniu przestrzeni!