Niektóre wybory są trudne. Wydawać by się mogło, że jeśli coś już zostało zaplanowane to dlatego, że tak bardzo się tego czegoś chce. A jednak bywa tak, że motywacja się kończy. Docierasz do punktu, w którym już nie jesteś pewien niczego. Być może nawet zmieniasz zdanie, choć towarzyszy Ci wtedy poczucie, że znowu nawalasz. Który to już raz?
Jeżeli choć trochę odnalazłeś się w powyższym opisie, to zakładam, że możesz – podobnie jak ja – odczuwać dość spore niezadowolenie za każdym razem, gdy zmieniasz swoje decyzje. Jeżeli bardziej niż trochę – i za każdym razem, gdy odpuszczasz jesteś rozczarowany swoim lenistwem na maksa – to wiedz, że nie jesteś sam. Tylko szansa, że postanowisz o swoich „porażkach” opowiedzieć przyjaciółce może już być dużo mniejsza. A tym samym ona nie będzie mogła Twojej opowieści podsumować opierdolem, że chyba nie znasz prawdziwego znaczenia słowa lenistwo.
Usłyszałam, co usłyszałam i spowodowało to mniej więcej tyle, że zaczęłam wątpić w to jak sobie lenistwo zdefiniowałam.
Czym jest właściwie lenistwo?
Takie pytanie sobie po tej rozmowie zadałam. Dotychczas lenistwo zarzucałam sobie za każdym razem, gdy stwierdzałam, że jednak czegoś robić mi się nie chce lub wtedy, gdy z czymś nie zdążałam. Chcąc zweryfikować czy słusznie, zajrzałam na Wikipedię. Znalazłam tam informację, że lenistwo to „stan ducha, powodujący zaniechanie jakiegoś wymaganego działania lub działań i powodujący przedłużenie czasu wypoczynku pasywnego ponad uznane w danej chwili i dziedzinie normy”. Brzmi skomplikowanie, lecz w jakiś sposób potwierdza moją tezę, że odpuszczanie działania w trakcie jest nie do końca właściwe. Czytając jednak dalej można już nabrać wątpliwości. Stoi tam bowiem, że lenistwo to także „uspokojenie duszy i myśli”. Jakby nie patrzeć, chwila odpoczynku i refleksji na sensem swojego działania rzeczywiście może tym być. Czy zatem lenistwem obserwowanym u siebie należy się jakoś szczególnie przejąć? To zależy.
Moja rozmowa, która była jednak dość długa, streszczona mogłaby być w jednym zdaniu. Jest to w sumie pytanie, które sobie ostatnio coraz częściej zadaję. To pytanie brzmi nie inaczej jak „Po co?”. Był taki czas, gdy zastanawiałam się nad zasadnością każdej podjętej przeze mnie czynności. Podstawą do tych rozważań stanowiło stwierdzenie – skądinąd nonszalancko rzucane przeze mnie jeszcze jakiś czas temu – „Skoro i tak umrę to przecież nie warto!”. Piękna furtka do nieustannego leniuchowania i jeszcze intensywniejszego pogrążania się w niezadowoleniu z takiej sytuacji. Dziś wiem, że to zdanie to guzik prawda, ale jeszcze niedawno było zupełnie inaczej. Nie chciałam wybierać.
Długo docierało do mnie, że wybory są trudne
Trudne, ale jednak konieczne. Bo żeby nie było – zawsze miałam ambicje. Chciało mi się. I to nawet bardzo. Najlepiej więcej, szybciej i, wiecie, koniecznie wszystko na raz. Zwykły odpoczynek kojarzył mi się natomiast z porażką – taka byłam kiedyś ambitna. Nie dopuszczałam myśli, że może być tak, iż wybierając chwilę z książką rozrywkową – lub, o zgrozo, z popularnymi blogami czy fejsem – będę ok. Nie chciałam do siebie dopuścić myśli, że nie służy mi to odmawianie sobie luzu, bo tak działając jestem w stanie sprowadzić swoja samoocenę do parteru. Do niedawna nawet mój odpoczynek musiał zawierać działanie. To mogło być cokolwiek potrzebnego – blogowanie, sport, gotowanie czy nawet zakupy. Moment, w którym postanowiłam sobie odpuścić był co najmniej nieprzyjemny. Czy ja już wspominałam, że niektóre wybory są trudne? Tamte o odpuszczaniu były cholernie trudne. Jedyne co początkowo czułam to rozczarowanie. Zaczęłam się w końcu lenić, prawda? No nie. Tak bardzo, kurwa, nie.
Tak, mam duży problem.
O ile w pewnych kwestiach odpuszczanie szło mi zaskakująco dobrze – bo blogi w sumie dość łatwo „odstawiłam” – to w innych byłam uparta i oporna w zmianie decyzji. I to nawet mimo wielu rozsądnych argumentów przemawiających za takim działaniem. Długo nie mogłam pogodzić się między innymi z tym, że nie upchnę w każdym tygodniu nauki tańca, lekcji niemieckiego, biegania, spotkań ze znajomymi, czytania książek i wyjść do kina. Nie tylko nie chciałam części aktywności zarzucić, ale też przez jakiś czas marzyło mi się jeszcze dołączenie do tej listy nauki programowania. A to wszystko w czasie wolnym od pracy. Rzeczywistość w końcu zmusiła mnie do podjęcia decyzji, że z części działań muszę zrezygnować. Godzić się z tym, że nie mam tyle czasu żeby zrobić wszystko, że lepiej wykonać jedno a dobrze.
Takie wybory są trudne a tu było ich kilka. Zrezygnowałam między innymi właśnie z nauki programowania, ze ścigania się sama ze sobą ile treningów w tygodniu zrobię, czy z częstego publikowania krótkich form na rzecz dłuższych tekstów na blogu. To doświadczenie doprowadziło mnie do momentu, w którym jestem w stanie odrzucić pomysł zajmowania się czymś, co mimo wszystko jakoś mnie interesuje, ale nie jest priorytetowe (wierzcie mi lub nie, programowanie jest bardzo ciekawe!). Długo nie pozwalałam sobie na taki krok. Bo o ile ważne były – i nadal są – dla mnie dbanie o dobry stan zdrowia czy czas na codzienną, krótką refleksję, o tyle potrzebuję też czasu by robić to nic, na które tak bardzo nie chciałam sobie wcześniej pozwolić. I wiem już, że rezygnacja z czegoś potrafi być ważniejsza niż bycie konsekwentnym w tym, co sobie postanawiamy.
Konsekwencja i zaangażowanie są ważne?
Istnieje w psychologii coś takiego jak reguła konsekwencji i zaangażowania. Jest to nic innego jak wzmacniana przez wewnętrzne i zewnętrzne naciski chęć, by obstawać przy swoim i trzymać się raz już podjętej decyzji, jeśli się jakkolwiek w coś zaangażowaliśmy. Nieważne czy nasze działanie jest słuszne czy też nie, istotą siły tego zjawiska jest chęć pokazania, że jesteśmy racjonalni i skoro już podjęliśmy aktywność – a nie ma tu znaczenia czy decyzja zapadła na drodze dogłębnej i długiej analizy czy też wręcz przeciwnie – to nasz wybór nie mógł być błędny. Krótko mówiąc powoduje to tyle, że niezależnie od tego, co się zadzieje my swojej decyzji będziemy uparcie się trzymać.
Reguła ta wykorzystywana jest między innymi w sprzedaży, by nakłonić nas na przykład do dodatkowych zakupów. Niemniej poza nią, oddziałuje na nas także w życiu codziennym, o czym dość mocno przekonałam się dokładnie analizując motywacje jakie stały za moimi działaniami. Wnioski zaskoczyły mnie bardzo mocno. Wyszło mi bowiem, że chciałam na przykład wyjechać na zagraniczny wolontariat ponieważ uważałam, że osoby, które taki wyjazd odbyły, są w pewien sposób fajniejsze. Konsekwencją tak pielęgnowanego przez lata przekonania, było kurczowe trzymanie się myśli, że tak stać się musi bym była szczęśliwa. A co za tym idzie konieczne będzie, by praca zawodowa w pewnym momencie została przeze mnie przerwana. Do tego czasu oczywiście ja powinnam nauczyć się języka kraju, do którego będę chciała się udać. Idealnie byłoby jeszcze, gdyby nauka była bardzo intensywna i odbywała się w towarzystwie dotychczasowych aktywności, które rozwijały inne aspekty mojej osobowości i pomagały zachować zdrowie. To się nie mogło udać.
Zmiany decyzji bywają konieczne
Mimo iż skutki takiej projekcji były naprawdę niezłe – bo odnotowywałam postępy nie tylko w nauce, ale też w gromadzeniu kapitału (ahoj gruba poduszko finansowa! :) – to działania te nie powodowały, iż rosło moje zadowolenie. Takie odkrycie to bardzo trudna do przełknięcia i dość gorzka pigułka. Zwłaszcza, że nie jest to jedyna rzecz, która – czego nie byłam świadoma – bardzo długo mnie ograniczała w działaniu. Rezygnując po raz kolejny uświadomiłam sobie jak bardzo wybory są trudne. Pokłosiem rozważań w tym temacie było też uświadomienie sobie istnienia kilku innych, błędnych przekonań, w które udało mi się uwierzyć. Jednym z nich było to, że bez ogromnego zapasu pieniędzy nie da się spokojnie żyć. Tak polubiłam bezpieczeństwo jakie dają oszczędności, że zablokowało we mnie ono miedzy innymi chęć podróżowania. Inna sprawa, że zgrało się to problemami zdrowotnymi i ładnie spięło z poczuciem, że pozostawienie pracy choć na chwilę może być tragiczne w skutkach.
Niemniej walka z perfekcjonizmem i niespodziewanie odkrytym strachem przed ubóstwem (skądinąd zakorzenionym od dzieciństwa, kiedy za bardzo się w domu nie przelewało) oraz lękiem, że coś mnie ominie trwa (i muszę tu muszę zaznaczyć, że on akurat już jest dużo mniejszy niż wcześniej!). A bronią w niej jest wdzięczność i listy. Ale po kolei.
Wdzięczność i podsumowanie działania z całego dnia
Wybory są trudne, pamiętacie? Listy jednak pomagają w szybkim podjęciu decyzji, które zadania są najistotniejsze. Pozwalają jednocześnie monitorować stan zadań i uświadomić sobie jak intensywnie spędza się dzień. To jedna z tych rzeczy, o których przypomniała mi ponowna lektura Zen to Done Leo Babauty. I o ile wielu propozycji w tej książce zaakceptować nie mogłam, to muszę się zgodzić, że odhaczanie spraw znacząco podnosi ocenę własnej sprawczości. A co za tym idzie również ogólną samoocenę. Jeśli jeszcze tego nie próbowaliście, naprawdę warto.
W podobnie pozytywny sposób wpływa na mnie prowadzenie dość regularnych zapisków w dzienniku. Zazwyczaj są to jedynie krótkie refleksje i opisy przebiegu zdarzeń, które pozwalają mi dostrzec co dobrego mnie spotkało lub poradzić sobie z pojawiającymi się problemami. Bywa jednak i tak, że temat mi się rozrasta i poświęcam na niego dobrych kilka stron. Piszę wtedy tak długo, aż na nie będę w stanie napisać już ani słowa więcej. Zwykle w takim momencie coś już się we mnie uspokoi, a spojrzenie na sytuację zacznie być o wiele bardziej racjonalne. Wybory są trudne i bez nadmiaru emocji. Bo o ile emocje są bardzo istotne w naszym życiu – wybaczcie proszę ten truizm, ale kiedyś uważałam, że trzeba je zwalczać za wszelką cenę – o tyle nie powinny być motorem napędowym w tymże. Owszem zdarzy się, że jakąś decyzję warto podjąć na postawie przesłanek z bliżej nieokreślonego źródła – i podobno nazywa się to intuicją – ale jestem zdania, że takie sytuacje stanowią zdecydowaną mniejszość. Emocje na chłodno? Tak. Brak emocji? Zdecydowanie nie.
Czy wszystkie wybory są trudne?
Na pewno nie. O ile tylko rozsądnie wyważymy emocje, rozpatrzymy wszystkie za i przeciw – oraz inne bliżej niekreślone czynniki, które na nasze decyzje wpływają – to staną się one nawet dość proste. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Na pewno zetkniemy się z sytuacją, która przyprawi nas o zawrót głowy, szybsze bicie serca czy zawał. Ale o to w tym wszystkim chodzi, byśmy się za szybko do łatwego nie przyzwyczaili. Od tego bowiem już prowadzi prosta droga do szeregu innych problemów. Ale o nich podyskutujemy może przy innej okazji.