Nastolatki nie mają lekko. Dorośli lubią zarzucać im nadmierną swobodę i brak powagi. Często też nie słuchają ich i nie wierzą w opowiadane przez nich historie. Wydaje im się, że wiek jest synonimem mądrości. Jednak przeżyte lata nie zawsze łączą się z dojrzałym podejściem do życia. W ostatnim czasie zobaczyłam aż dwa filmy, które stanowią idealną ilustrację takich sytuacji.
Nastolatki jako bohaterki to na pierwszy rzut oka jedyna cecha wspólna filmów Milczenie Julie i Lany poniedziałek. Gdy przyjrzymy się im z bliska, szybko zobaczymy, że punktów styku jest nieco więcej. Dla mnie jednak kluczowa w odbiorze była jedna różnica między tymi dwoma obrazami. Sprawiła ona, że tylko jeden seans uznaję za udany. Ale po kolei.
Nastolatki nie zawsze są beztroskie
Wchodzenie w dorosłość nie jest proste. Zwłaszcza gdy czujesz, że nie możesz zaufać najbliższym. Wtedy każde zło, które cię spotyka, pozostaje twoją sprawą, a ból z nim związany spychasz w głąb. W Lanym poniedziałku Justyny Mytnik, mamy do czynienia z taką właśnie historią. Mieszkająca w małym mieście Klara (Julia Polaczek) w pewnym momencie dystansuje się od swojej grupy rówieśniczej. Wyjaśnienie jej zachowania pojawia się dość szybko — bohaterka doświadcza ataku paniki podczas uroczystości kościelnej. Jego przyczyną jest wspomnienie o zdarzeniu, o którym z pomocą siostry dziewczyna próbuje zapomnieć. Wypieranie, które wybiera, nie jest jednak najlepszym sposobem na integrowanie trudnych przeżyć.
Jak to zwykle w filmach bywa, w Lanym poniedziałku też pojawia się osoba, która pokazuje inne spojrzenie na sytuację. Zainteresowana słowiańskim folklorem i magią Diana (Weronika Kozakowska) wspiera Klarę w coraz śmielszym zaglądaniu w mroczne zakamarki pamięci. W miarę rozwoju relacji nastolatki — i odprawiane przez nie dość dyskusyjne rytuały — wyciągają na powierzchnię szczegóły małomiasteczkowej tragedii.
Pomysł Mytnik, by do opowiedzenia zmagań z przeszłością, wykorzystać obrazy senne jest i ciekawy i nietrafiony jednocześnie. Sceny oniryczne są dopracowane i świetnie zagrane. Słabością filmu są jednak następujące już chwilę później sceny „w realu”, które pełne są niezręcznych i dość sztucznych dialogów. W utrzymaniu napięcia nie pomaga też zawikłana metaforyka, którą posługuje się reżyserka. Jest to z całą pewnością działanie niezamierzone. Szkoda, bo Lany poniedziałek podejmuje temat ważny. Niestety nie można powiedzieć, że jest filmem dobrym, jeśli najpierw miażdży nas emocjonalnie, by po chwili zmusić do zawstydzenia, gdyż zaśmiejemy się tam, gdzie raczej nie powinniśmy. Czy można opowiedzieć o ciężkich przeżyciach nastolatki przystępniej? zdecydowanie tak.
Punkt widzenia nastolatki ma znaczenie
Na obejrzenie Milczenia Julie w reżyserii Leonardo Van Dijla zdecydowałam się chyba na zasadzie skojarzenia z innym filmem o tenisie — Challengers Luki Guadanino. Tam sport był jedynie tłem do pokazania napięć między bohaterami, a „sekret” ten ujawniał nam już zwiastun. W przypadku zapowiedzi belgijskiej produkcji szczegóły historii zachowano w ukryciu. Spodobało mi się to i wybrałam się do kina z nastawieniem, że zobaczę wciągający film o tenisie. Milczenie Julie jednak — podobnie jak ostatnie dzieło włoskiego reżysera — zabrało mnie w zupełnie inną podróż, niż się spodziewałam.
Julie (Tessa Van den Broeck) poznajemy, gdy wraz z koleżankami tenisistkami zastanawia się, dlaczego inna dziewczyna z ich grupy popełniła samobójstwo. Na początku wydaje się, że bohaterkę smuci przede wszystkim utrata trenera, który zostaje odsunięty od pracy w trakcie przygotowań do zawodów. Kolejne sceny — jednocześnie posuwające akcję do przodu, lecz nie dające jasnych odpowiedzi na kluczowe pytania — nie tylko pozwalają porzucić ten trop, ale też moim zdaniem pomagają do końca utrzymać uwagę na głównej bohaterce. I dobrze, bo bardziej niż losy jej koleżanki — która nawet nie pojawia się na ekranie — zaciekawiły mnie relacje Julie z otoczeniem.
Nastolatki często są przez dorosłych traktowane jak dzieci, a ich potrzeby ignorowane. Sama tego doświadczyłam i myślę, że pomogło mi to wejść w buty Julie, zrozumieć jej — zdaniem nauczycieli i rodziców uporczywe — milczenie. Film Van Dijla do końca nie wyjaśnia, czego właściwie dziewczyna nie chce ujawnić. To pozostawione dla widza pole do interpretacji bardzo mi się spodobało. Belgijski film urzekł mnie też zdjęciami oraz oszczędnym użyciem muzyki. Te elementy bardzo dobrze budują nastrój, dając odczuć „duszność” przedstawianej sytuacji. Można więc poczuć się niemal jak na korcie, gdzie atmosfera potrafi czasem zgęstnieć właściwie z sekundy na sekundę.
Która historia warta jest zobaczenia?
Jeśli miałabym wybrać tylko jeden film, postawiłabym na Milczenie Julie. Moje wskazanie w dużej mierze wynika z zamiłowania do rozwiązywania ekranowych zagadek (o którym wspominałam już we wpisie o oscarowych faworytach). Gdy Lany poniedziałek prędko wykłada karty na stół, Milczenie Julie, nomen omen, milczy do końca.
To właśnie milczenie jest tym, co zdecydowanie zbyt często wiąże się z trudnymi przeżyciami nastolatki. W belgijskim filmie staje się ono formą oporu przed narzucanym przez dorosłych właściwym postępowaniem. To według mnie bardzo dobrze działa i jeszcze dobitniej pokazuje paradoks — to nie nastolatki powinny zamilknąć, a oceniający je opiekunowie.
W Lanym poniedziałku perspektywy dorosłych w zasadzie nie ma — możemy sobie jedynie dopowiedzieć, że prawdopodobnie narzucali oni dziewczynom swoje zdanie. Choć rozumiem chęć skupienia się na relacji pomiędzy siostrami — i toksyczną dynamikę, w jaką wchodzą — pominięcie tej części historii sprawia, że trudniej utożsamić się z główną bohaterką. Narzucona przez reżyserkę interpretacja zdarzeń też nie pomogła mi „polubić” tego filmu.
Fakt, że porównuję dwa debiuty, ostatecznie przepełnia czarę goryczy. Wrażenie, że straciłam czas, oglądając polską produkcję, do dziś niestety nie zniknęło. Jest to o tyle przykre, że pomysł na historię był bardzo dobry, a powstanie polskiego filmu pokazującego dramat nastolatki mogłoby zmienić odbiór młodych ludzi. Pozostaje liczyć, że kiedyś w końcu się to wydarzy.
Zdjęcie ilustrujące wpis wykonała Marina Stoichkova, a pobrałam je z serwisu Pexels.