Relacje splątane kwitnąca sakura
Podróże

Relacje, bańki i inne splątania

Relacje są w życiu ważne. Najbardziej przekonani o prawdziwości tego stwierdzenia będą ci, którym ich boleśnie brakuje. Oni też zwykle wiedzą, jak trudne potrafi być ich budowanie. A co gdyby pomyśleć o relacjach szerzej i zobaczyć w nich nie tylko to, jak łączymy się z ludźmi, ale też z miejscami czy wydarzeniami? Może zyskamy okazję do obserwacji i wyciągania wniosków? Sprawdźmy.

Ostatnio zastanawiałam się nad czasem — jego ulotnością, nierealnością i wiecznym wrażeniem braku, podczas gdy wciąż do dyspozycji go dość. Tym razem chciałabym przyjrzeć się, jak z perspektywy czasu można patrzeć na miejsca i zdarzenia. W tym celu przedstawię relację z mojej ostatniej wyprawy do Krakowa. Wbrew pozorom te tematy łączy całkiem sporo.

Relacje splątane z Krakowem

Wiosna i kilka atrakcji dostępnych teraz w Krakowie sprawiły, że zdecydowałam się wyjść z domu. Nie spodziewałam się jednak, że zabiorą mnie również w bogatą podróż po osi czasu, a także po świecie. Brzmi enigmatycznie, a w zasadzie chciałam powiedzieć, że zainspirowana instagramowymi relacjami m.in. u @szafasztywniary, postanowiłam ponownie odwiedzić Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Tym razem pretekstem była wystawa prac Mateusza Kołka Stany splątane.

Japonia w Polsce

Krajem kwiatu wiśni nigdy szczególnie się nie interesowałam, lecz kojarzyłam anime studia Ghibli i istnienie mangi. Ostatnio nawet oglądałam najnowsze dziecko Hayao Miyazakiego, czyli Chłopca i czaplę. Po zetknięciu się z kilkoma dzieła Mateusza Kołka — który w swojej twórczości wykorzystuje motywy zaczerpnięte z kultury Japonii, a czasem nawet łączy je z polskimi akcentami — wiedziałam, że muszę ich doświadczyć na żywo. Opis wystawy obiecywał, że w przestrzeni Galerii Europa – Daleki Wschód będziemy mogli odbyć podróż do wnętrza głowy artysty. Brzmiało to całkiem nieźle, a zapowiedź wcale nie była na wyrost.

Krakowski ilustrator i rysownik rzeczywiście stworzył swój świat, w którym dalekie miejsca przeplatają się z polskimi realiami czy znanymi z dzieł popkulturowych motywami. Dzieje się tak np. w pracach przedstawiających Kraków. Nie wiem, czy to właśnie one, czy też pozostałe — będące owocem podróży artysty do Japonii i Hongkongu — spodobały mi się bardziej. Na pewno urzekło mnie bogactwo kolorów przywodzące na myśl marvelowskie Multiwersum — także wspomniane we wprowadzeniu kuratorskim — oraz mnogość symboli. Miałam wrażenie, że poprzez budowane z ich pomocą niedopowiedzenia, twórca stwarza okazję do refleksji. Nie tylko nad rolą artysty — który może być jedynie rejestratorem zdarzeń i kurczowo trzymać się widzianej rzeczywistości, a może też ten zastany świat uzupełniać o swoje impresje — ale również nad budowanymi z otaczającą nas przestrzenią i znajdującymi się w niej ludźmi relacjami.  

Oglądając prace Mateusza Kołka, odniosłam również wrażenie, że mimo iż wnikam do nieznanego sobie świata, ten przyciąga mnie i zaprasza. Ciekawym zabiegiem wpływającym na taki odbiór wystawy, a także na poczucie zmniejszającego się między twórcą i widzem dystansu było połączenie pełnowymiarowych prac wydrukowanych w kolorze czy nawet zaprezentowanych w wersji animowanej, rysunków wykonanych w czerni i bieli oraz szkiców i przedmiotów, które posłużyły artyście do wykreowania prac. Czas spędzony na podziwianiu ekspozycji był dzięki temu niczym fantastyczna podróż, w której jesteśmy jednocześnie daleko i blisko. Coś pięknego.

Krakowskie ulice w relacji

Część krakowska Stanów splątanych, znalazła podczas mojej wycieczki niespodziewaną kontynuację w „realu”. Zupełnie nie planowałam, że odwiedzę uwiecznione przez Mateusza Kołka na ilustracjach miejsca. Wybór restauracji na obiad zawiódł mnie jednak w te okolice. Warstwa dodana do odbioru ekspozycji była niesamowicie satysfakcjonująca. Mogłam porównać wyobrażenia artysty — a może nawet dostrzec, jak czas wpłynął na dany obszar. Obserwowane relacje między „teraz”, „być może”, a „kiedyś” doprowadziły do prostej, acz często zapominanego wniosku — zmiany są jedyną stałą w świecie, w którym żyjemy.

Widać to choćby na przykładzie dowolnego roku. Obecnie mamy wiosnę, a przez moją bańkę social media przetacza się swoisty trend na fotografowanie kwitnących drzew. Mówi się wręcz o polskiej sakurze. Zarówno w okolicy krakowskiego muzeum, jak i potem w Warszawie znalazłam jej przykłady. To nie jedyne, co na chwilę połączyło dwie stolice Polski.

Warszawę i Kraków łączy przypadek?

Decyzja o tym, by nie nocować w Krakowie, niejako wymusiła na mnie wyciśnięcie z dnia spędzonego na południu Polski jak najwięcej. W ten sposób trafiłam na wystawę Bunt w systemie. Muzyczne przestrzenie wolności 1945–89 dostępną do oglądania w Muzeum Nowej Huty. O czym jest ta ekspozycja? Przede wszystkim o polskiej muzyce i drodze, jaką przebyła we wspomnianych latach.

W niezbyt dużej przestrzeni zebrano całkiem sporo pamiątek i dzieł sztuki powiązanych z pierwszymi polskimi festiwalami, kulturą słuchania muzyki i realiami historycznymi czasu między końcem II wojny światowej a Okrągłym Stołem. Zobaczyłam dawne sprzęty do odtwarzania muzyki, poznałam historię bikiniarzy i znaczenie jazzu oraz sposoby na zapoznanie się z twórczością zagranicznych artystów w czasie, gdy w Polsce mało co było dostępne. Nie zabrakło w tym oczywiście pełnych humoru historii zmagań polskich wokalistów i bandów z obecną w polskiej sztuce w czasie PRL-u cenzurą.

Choć momentami mnogość eksponatów przytłaczała — a czasem obecność niektórych nawet konsternowała, (bo nie wiedziałam, czemu zobaczyłam je akurat w tym konkretnym miejscu) — zaproponowana narracja i decyzja o podzieleniu całej prezentacji na sekcje sprawiły, że mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wystawa mi się podobała.

Moją uwagę na dłużej przykuło ogłoszenie o koncercie w Klubie Stodoła. Współcześnie jest to jedna z popularniejszych warszawskich scen, gdzie usłyszeć można różne brzmienia i miałam przeczucie, że łączy się ona z miejscem dawnych koncertów wspominanych w Buncie w systemie. Nie myliłam się, a historia klubu była naprawdę burzliwa. Dość powiedzieć, że miejsce zmienił trzykrotnie, a żadna z poprzednich siedzib nie dotrwała czasów współczesnych.

Relacje a miejsce i czas

Opowiadam historie krakowskie, a konkluzji większej dotychczas chyba brakowało. W końcu stwierdzenie zmienności rzeczywistości odkrywcze nie jest. A może właśnie tak prosty wniosek najczęściej nam umyka i przypominania go nigdy dość?

Druga moja myśl jest taka, że niewykluczone, iż nie zawsze trzeba znaleźć coś mądrego. Wiem, że może trochę to obiecałam we wstępie. Jednak relacje ze sztuką bywają różne. Wyprawa do muzeum nie jest też żadnym sprawdzianem wiedzy czy inteligencji. Można tam po prostu pójść, coś poczuć, zrobić zdjęcia, spróbować obejrzane dzieła opisać słowami. Czasem od razu wyjdziemy, bo będzie nam niewygodnie. Wszystkie reakcje są ok, bo nikt nie ustala sztywnych reguł. Co najwyżej my sami możemy ustawić się na pozycji, że muzea nie są dla nas i zamknąć się na doświadczenia. W sumie taki mechanizm może też zadziałać w innych aspektach życia. I z tą myślą was zostawię.

Zdjęcie ilustrujące wpis wykonał Stefan K, a pobrałam je z serwisu Unsplash.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *