…jak po wielkiej bitwie kurz pozostaniesz w nudnej szarej rzeczywistości. I znowu zaczniesz ją kolorować.
Słowa które za chwilę przeczytacie pisałam po tym jak kilka godzin wcześniej po raz pierwszy oficjalnie przebiegłam półmaraton. Emocje były ogromne. Stres, euforia, pozytywne reakcje kibiców i wreszcie najważniejsze – satysfakcja, że się wygrało z własnymi słabościami. Refleksja, która potem przyszła była jednak dużo bardziej zaskakująca.
Po co Ci to kobieto?
Podobne pytanie jakiś czas temu zadała mi babcia, której opowiadałam jak podczas przygotowań do startu wyglądały moje ostatnie tygodnie. To jej „Czy naprawdę musisz?” nie tyle zasiało w mojej głowie ziarno niepokoju, co skłoniło do przemyślenia tego, co mnie do różnych aktywności napędza. Doszłam do wniosku, że jest to pewna mieszanka chęci udowodnienia sobie iż mało jest dla mnie rzeczy niemożliwych z ochotą by imponować innym i inspirować ich do przełamywania kolejnych ograniczeń. Bo tych – nawet jeśli nam się wydaje inaczej – mamy całkiem sporo. Doświadczam tego również na sobie. Nie dalej jak cztery miesiące temu uważałam, że półmaraton w moim wykonaniu to szaleństwo. Kusiło mocno by się zatrzymać.
Zawsze przecież można robić nic
Rozmowa doprowadziła mnie też do przykrej refleksji, że istnieją ludzie, którzy zanim coś zrobią myślą najpierw czy coś muszą, a dopiero potem czy tego czegoś chcą. Ta wizja życia napędzanego rutyną, wypełnionego wieloma „muszę” i „powinnam” osobiście bardzo mnie przeraża. Wydaje mi się też, że myślenie w takich kategoriach to prosta droga do bycia niezadowolonym z tego, co się robi. Jednocześnie zaskakujące nieco jest dla mnie to jak łatwo przyjąć taki tok rozumowania. Nawet mi – choć staram się pozytywnie podchodzić do tego, co robię i wybierać to, co naprawdę mnie interesuje – udało się wpaść w pułapkę „muszę”. Im dłużej „musiałam” trenować, tym bardziej żałowałam, że coś mnie przez to omija. Że dopiero po biegu zacznę „normalnie” żyć, mieć czas na inne sprawy. Czekałam na dzień startu z niecierpliwością, po drodze niejednokrotnie gubiąc radość jaka jakiś czas temu towarzyszyła mi podczas biegania.
By potem przywitać pustkę
Słowo pustka opisuje ponoć stany charakterystyczne dla depresji. Ale mimo wszystko tak można chyba opisać to uczucie, które opanowało mnie teraz. Zamknęłam jakiś etap. To, na co tak mocno czekałam, przeszło do historii. Teraz mogę już tylko wspominać a z czasem i wspomnienia być może się zatrą. Za kilka lat będę pewnie śmiać się z problemów, które spotkałam na drodze do tego sukcesu. Być może będzie mi z ich powodu też głupio. Jest także szansa, że to po prostu przestanie mieć znaczenie. Coś innego nabierze większej wagi, czym innym wypełnię swój czas. Tymczasem pocelebruję tę pustkę, utrwalę ten stan. Jednoczesne zadowolenie i brak.
A jutro pójdę na spacer.