Czytanie blogów to jeden z moich sposobów spędzania czasu w sieci. I o ile dotychczas tłumaczyłam sobie zasadność śledzenia blogów chęcią „bycia na bieżąco”, a czasem nawet rozwoju, o tyle niedawno zaczęłam kwestionować sensowność tego działania.
Z początkiem roku, gdy w sieci pojawiły się wszelakiej maści podsumowania i prognozy, wpadłam na artykuł, który mnie mocno zainspirował. Dotyczył blogów i pytania o ich przyszłość zadanego w kontekście coraz szybszego rozwoju wideo i mediów społecznościowych. A zainspirował mnie do zadania sobie innego równie ważnego pytania.
Po co ludziom czytanie blogów?
Zadałam je sobie, próbując dowiedzieć się z czego wynika obserwowana przeze mnie popularność blogów, zwłaszcza tych lifestyle’owych. Zanim jednak opowiem jak zaczęła się moja przygoda z blogami i dlaczego będę chciała ją kończyć, zaprezentuję Wam trzy moim zdaniem najważniejsze powody, dla których internauci śledzą blogi.
1. Czytanie blogów pozwala znaleźć potwierdzenie własnej opinii
Pierwszym powodem, dla którego moim zdaniem ludzie sięgają po blogi, jest chęć poznania czyjegoś zdania na wybrany temat. To dlatego na przykład blogi traktujące o szeroko rozumianej kulturze – a więc kinie, teatrze czy książkach – notują dużo wejść oraz pochwalić się mogą wysokim poziomem zaangażowania. Jesteśmy bowiem ciekawi nowości, ale udział w życiu kulturalnym to koszt. Czasem nawet bardzo wysoki, więc chcemy być pewni tego, co wybieramy. Śledząc recenzje blogerów, których gust jest zbieżny z naszym, możemy szybko utwierdzić się w przekonaniu, że nasza decyzja jest słuszna. Albo ją zmienić.
Dlaczego sięgamy po opinie blogerów? Bo krytycy często mówią językiem, którego przeciętny Kowalski nie rozumie. Nikt nie lubi sytuacji, w której konsumowana treść jest trudna w odbiorze. To dlatego publikacje blogerów stają się bardziej popularne – są po prostu łatwiejsze w odbiorze. Zwykle nie są bowiem pisane z pozycji eksperta. A nawet jeśli, to tworzone są w sposób, który nie wywołuje w nas odczucia dystansu pomiędzy twórcą a nami. Wręcz przeciwnie, możemy nawet mieć wrażenie, że bloger to nasz kumpel, który dzieli się swoją wiedzą czy przemyśleniami. To z kolei sprawia, że jesteśmy skłonni bardziej mu zaufać. Nawet wtedy, gdy wpis jest wynikiem współpracy z marką.
2. Blogerzy prostym językiem wyjaśniają problemy
Mówiąc o przystępnym języku blogów nie sugeruję w żaden sposób, że blogi są w jakikolwiek sposób gorsze od innych opracowań dostępnych w sieci. Wiele z nich stoi na bardzo wysokim poziomie w tym zakresie, a ich lekturę porównać można do czasu spędzonego z dobrą powieścią czy poradnikiem. I to jest właśnie kolejny powód, dla którego możemy chcieć śledzić blogi – potrzeba znalezienia informacji na jakiś temat. Szukamy takich źródeł, co do których nie będziemy mieli wątpliwości, iż przekazane nam informacje są prawdziwe. Idealnie byłoby, gdyby takie źródło informacji, przynajmniej na początku, było darmowe.
Takie zwykle są dobre blogi. Owszem, istnieją takie, które w części darmowej prezentują jedynie niewielki wycinek wiedzy z wybranego zakresu, szersze opracowania posiadając w formie płatnych kursów, ebooków czy webinarów. Nie zmienia to jednak faktu, że dla nas, czytelników, taki kontakt jest często wystarczający, by podjąć kroki pozwalające skierować sprawy na właściwe tory. Kroki te mogą być związane z zakupem produktu proponowanego przez twórcę – a właściwie przedsiębiorcę, bo nim jest dany bloger – ale nie muszą. Jednak nawet jeśli nie są, to i tak umożliwiają blogerowi skuteczne budowanie marki osobistej. Ale to już temat na osobny wpis, więc przejdę do kolejnego powodu.
3. Lubimy dobrze opowiedziane historie
Czytanie tekstu napisanego w sposób przejrzysty i potrafiący zaciekawić to bez wątpienia rozrywka na wysokim poziomie. Konsumując takie treści nie tylko możemy wzbogacić swój zasób słownictwa, ale też przyjemnie spędzić czas odrywając się od rzeczywistości. Pisarze doskonale opanowali tę sztukę tworząc w swoich powieściach niezwykłe światy oraz opowiadając historie bohaterów, z którymi nierzadko możemy się utożsamić. Blogerzy również to potrafią. Oczywiście nie wszyscy. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że są to wyjątki. Niemniej jednak jest to potencjalny powód, dla którego może być warto sięgnąć po treść krótszą niż powieść czy opowiadanie, czyli po wpis na blogu.
Co więcej, czytanie blogów może być pretekstem do przemyśleń. Śledząc losy bohaterów historii czy drogę autora, błędy przez nich popełniane możemy wychwycić łatwiej, niż miałoby to miejsce, gdyby przedstawione zdarzenia były częścią naszego życia. Pomaga nam w tym przede wszystkim przyjęcie perspektywy zewnętrznego obserwatora, jakie ma tu miejsce. Z taką wiedzą możemy z kolei przygotować się na ewentualność zaistnienia tej sytuacji w rzeczywistości.
W szczególnych przypadkach historie, które czytamy na blogach mogą zmotywować nas do działania. Ma to miejsce zwłaszcza wtedy, gdy dotyczą sukcesów. Dowiadując się bowiem, że osoba, która dla nas jest niedoścignionym ideałem w swojej działalności, miała równie trudną jak nasza drogę do przebycia, jesteśmy w stanie dość mocno podbudować wiarę we własne możliwości. O ile nie jesteśmy przy tym skrajnymi pesymistami, którzy wszystkiego wszystkim zazdroszczą, takie opowieści mogą spowodować, że pojawi się w nas zapał do działania. A zapał to już coś, co może przybliżyć nas do realizacji nawet bardzo ambitnego celu.
Moim zdaniem trzy wyżej wymienione kwestie to główne przyczyny, dla których blogi są konsumowane w tak dużym stopniu. A przynajmniej przez większość z nas, bo ja zwykłam uważać – podobno niesłusznie – że moje działania są przeciwieństwem działania ogółu. Zastanowię się więc dlaczego właściwie zdecydowałam się rozpocząć swoją przygodę z blogami.
Skąd się u mnie wzięło czytanie blogów?
Zaczęło się ono jeszcze na początku studiów. Ten moment dość dobrze zapisał się w mojej pamięci jako czasy, gdy Facebook dopiero zaczynał być obecny w naszej świadomości, a ja wolne chwile spędzałam albo przed komputerem, albo ze znajomymi. Nie miałam wtedy jeszcze pomysłu, co mogę w życiu robić, a studia stanowiły trzon mojej „rozwojowej” aktywności. Gdy więc w sieci znalazłam blog Kominka, a potem – za sprawą jego rankingu – blog Andrzeja Tucholskiego i akcję Share Week, liczba blogów, które zaczęłam czytać wzrosła niemal lawinowo. Czas płynął, a treści tylko przybywało. Chętnie sięgałam po blogi akurat wtedy, gdy miałam coś bardzo ważnego do zrobienia. Czyli robiłam to, co każdy chyba student robi w obliczu wyzwania – odkładałam. Starałam się to kontrolować, lecz czytanie blogów było łatwiejsze niż podjęcie działania.
Kiedy nastąpił przełom i przestałam jedynie się inspirować jednocześnie wątpiąc we własną sprawczość? Nie jestem pewna. Być może nastąpiło to w momencie, kiedy zaczęłam zdobywać pierwsze doświadczenie w marketingu, który zdecydowałam się obrać jako swoją ścieżkę zawodową. Nie zdziwiłabym się jednak, gdyby w pełni dotarło to do mnie dopiero w momencie, gdy odkryłam minimalizm i zaczęłam mocniej selekcjonować konsumowane treści. Sam moment, w którym przełom nastąpił, nie jest tu jednak kluczowy. Istotne jest to, że pojawiła się u mnie refleksja, że czytanie blogów było moim działaniem zastępczym. Śledziłam życie innych, bo moje nie wydawało mi się wystarczająco interesujące. Mając tę świadomość wiedziałam, że muszą przyjść zmiany.
Mniej blogów więcej działania
Tak wtedy, nawet o tym nie wiedząc, postanowiłam. Zaangażowałam się w działania organizacji studenckich. Nadal jednak czytałam blogi, choć już z mniejszym poczuciem nierealności historii w nich opowiadanych. Zaczęłam podchodzić do nich jak do źródła wiedzy. To spowodowało, że wpadłam w kolejną pułapkę. Wypowiedzi blogerów zaczęłam bowiem traktować jako przepis na sukces. Dużo czasu zajęło mi uświadomienie sobie, że nikt nie ma monopolu na rację i że w podejmowaniu decyzji każdy powinien sugerować się przede wszystkim własnym doświadczeniem i tym, co mu intuicja podpowiada.
W końcu dotarło do mnie, że w słowach Eleanor Roosevelt – jakkolwiek bym nie była sceptycznie nastawiona do przywoływania złotych myśli – jest ziarno prawdy. Małe umysły rzeczywiście dążą – możliwe, że nieświadomie – do tego, żeby zawsze wiedzieć jacy są ludzie i ich oceniać. Nie chciałam taka być. Powoli docierało do mnie, że jeśli dyskutuję jedynie o tym, czego doświadczają inni, albo omawiam odbywające się w najbliższym czasie wydarzenia, to odbieram sobie możliwość spojrzenia szerzej, w dłuższej perspektywie czasu. Dlaczego? Zwyczajnie nie wystarcza mi czasu na refleksję. Próbuję być na bieżąco i dzieje się to kosztem analizy zasadności mojego postępowania.
Teraz wiem, że dyskusje o ideach, jakkolwiek górnolotnie by to nie brzmiało, są lepsze niż dyskusje o ludziach i wydarzeniach. Zawsze. Choćby dlatego, że mają szansę skłonić do wspomnianej już refleksji. Na przykład takiej jak moja o zasadności czytania blogów.
Co mi daje czytanie blogów?
Analizując powody, dla których ludzie mogą sięgać po treści publikowane na blogach i własną historię z nimi związaną, nasunęło mi się pytanie o moje obecne motywacje do podejmowania tego działania. Odpowiedź na pytanie „Dlaczego?” bardzo mnie zasmuciła. Mimo, iż cały ubiegły rok uważnie przyglądałam się temu co czytam – i nawet kilkukrotnie redukowałam liczbę subskrybowanych kanałów blogowych – w moim czytniku RSS znalazłam blogi, których treści bardzo wybiórczo mnie interesowały. Co więcej, to zainteresowanie zazwyczaj kończyło się na przeskanowaniu nagłówków i podkreślonych zdań!
Wniosek mógł być więc tylko jeden – śledziłam blogi, których czytanie nie przynosiło mi żadnej wartości. No może żadnej, jeśli wykluczyć przyjemne spędzenie czasu. I owszem zgodzę się, że w miłym spędzaniu czasu nie ma nic złego. Ale ponieważ znam kilka lepszych sposobów, zdecydowałam się to zmienić. Dobrym argumentem za podjęciem takiej decyzji była też dla mnie trudność w skupieniu się na lekturze dłuższych tekstów, jaka się u mnie ostatnimi czasy pojawiła. A długie teksty, choć rzadkie, nadal pojawiają się w sieci i często wnoszą więcej niż szybko przejrzane zapiski blogerów.
Ograniczyłam więc czytanie blogów
Ale nie do zera. Jeszcze nie jestem na to gotowa i nie wiem czy kiedykolwiek będę. Lubię blogi z mocnymi tekstami, naszpikowane cennymi radami. Takie, po których widać, że ich autor to osoba, która zna się na rzeczy. Czyli takie, którym daleko do określenia ich mianem lifestylowych. Ponieważ nie uważam, by szczególnie ważne było, co bloger zjadł na śniadanie i gdzie wybrał się na spacer, swoją uwagę obecnie kieruję jedynie ku takim blogom. Nie potrzebuję bowiem inspiracji do działania i nie wierzę w motywację. Co więcej, uważam, że nic nie sprawdzi się lepiej jako poprawiacz nastroju niż moje właśnie rozpoczęte działanie. Będę więc czytać nie dlatego, że lubię autora za to, że mnie motywuje, ale dlatego, że treści, które tworzy niosą realną wartość. I to tylko wtedy, gdy te treści będą mi potrzebne.
Nie chcę być przytłoczona nadmiarem informacji. Nie chcę mieć poczucia, że coś mnie omija. Zwłaszcza, jeśli tym czymś miałby być czas poświęcony na rozwój kompetencji lub relaks w gronie najbliższych. Już wolę stracić z oczu sukcesy ludzi wpływowych w mojej branży czy trendy jakie się w niej pojawiają. Choć tu akurat jestem przekonana, iż mi się to nie uda. Jest bowiem wiele osób, które z bycia na bieżąco nie rezygnuje. A skoro znajdą się tacy, którzy będę trzymać rękę na pulsie, to znajdzie się wśród nich i taki, który zapragnie się swoją wiedzą podzielić. I to mi wystarczy by i tak mieć dość informacji o świecie.
Czy zatem czytanie blogów ma przyszłość?
Odpowiadając na to pytanie mogę powiedzieć tylko, że u mnie nie będzie ona świetlana. Po długim okresie okłamywania się, że czytanie blogów służy rozwojowi mojego warsztatu i poszerzaniu horyzontów, mówię dość. A Wam polecam to samo. Sceptycyzm i niechęć do konsumpcji treści niskiej jakości to postawy, które moim zdaniem warte są uwagi.
Jeżeli nie wyrobiliście sobie nawyku czytania blogów, to pewnie przynajmniej śledzicie newsy na Facebooku. Tu mechanizm uzależnienia jest podobny, a dodatkowo jeszcze pozwalacie algorytmowi decydować za Was o tym, co może Was zainteresować. Gorąco więc namawiam do rezygnacji z tego. A przynajmniej do ograniczeń na tym polu.
Jeżeli zdecydujecie się jednak nie podejmować takiego wyzwania, zrozumiem.
W końcu jestem nikim więcej jak blogerem sugerującym Wam jaką drogę możecie obrać, prawda?