Czy zastanawialiście się nad tym kiedyś? Czy wiecie po co nam święta? Wcześniej, gdy zbliżały się dni wolne związane z Bożym Narodzeniem, nie miałam wątpliwości, że niestety znów spędzę je w domu. Z czasem zaczęłam jeździć do rodziny Piotra. Liczyłam, że skoro w domu rodzinnym nie czuję tej magii, to może uda mi się ją zrozumieć gdzieś indziej. I wiecie co? Nadal tego nie czuję.
Już pół dekady temu – w czasach, gdy święta spędzałam w domu – popełniłam tekst, w którym wyraziłam swoje zmęczenie obecnym kształtem tej uroczystości. Przeczytałam go dziś i ze smutkiem odkryłam, że niewiele w nim bym zmieniła. Niewiele, mimo że zaszła spora zmiana w sposobie ich spędzania. Nie mam już obowiązku sprzątania, gotować nic nie muszę – choć są potrawy, które lubię i staram się przygotować – nikt nie zmusza mnie do chodzenia do Kościoła i w ogóle do niczego nie jestem zobligowana. Nie ma nawet kłótni przy stole i nietrafionych prezentów…
A ja nadal pytam: Po co nam święta?
Nadal nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego akurat te dni są wolne i dlaczego tak wiele osób na własne życzenie funduje sobie maraton gotowania i sprzątania. Złe samopoczucie z powodu obżarstwa i lenistwa to moim zdaniem oczywista konsekwencja przemęczenia i zbyt dużego poczucia obowiązku. Nie wiem po co komu takie uganianie się za sprawami codziennymi. Bo przecież niczym innym nie jest taka troska o wygląd – własny i mieszkania – oraz jedzenie. Więcej – nie pochwalam tego. Zwłaszcza, że nader często wszystko dzieje się przy świadomości, że święta są tradycją chrześcijańską i że nauka tej religii mówiąc kolokwialnie nie wyraża aprobaty dla takiego postępowania.
Nie zrozumcie mnie źle. Zgadzam się, że spędzenie czasu z rodziną może być dla kogoś ważne. Że religijny wymiar tych dni może mieć dla kogoś duże znaczenie (choć przyznaję to dużo trudniej mi, osobie niewierzącej, zrozumieć). Mi tylko przesadą wydaje się usilne utrzymywanie tradycji uzasadniane tym, że tak kiedyś było. Jeżeli organizowanie spotkania świątecznego jest tym, co ktoś chce zrobić, ma do tego pełne prawo. Jeżeli jednak jego forma i sam pomysł organizacji wynikają z pobudek innych niż ta potrzeba spotkania i celebracji – np. z poczucia obowiązku, albo chęci nie urażenia rodziny czy pokazania na co nas stać – powinniśmy się poważnie zastanowić nad tym, co robimy. Najprawdopodobniej bowiem działamy wbrew sobie.
Jak ja nie cierpię tych świąt!
Tą parafrazą słów Gargamela pewnie się narażę. Ale naprawdę nie lubię świąt. Są dla mnie takim czasem wytrącania mnie z równowagi. Na co dzień lepiej lub gorzej radzę sobie z realizacją celów i dowiadywaniem się, co sprawia mi radość. Całkiem nie najgorzej też wychodzi mi podtrzymywanie relacji z osobami mi bliskimi. Muszę tu zaznaczyć, że w tym gronie znajdują się w zasadzie tylko przyjaciele i znajomi. Dlatego też czas świąt był i jest dla mnie momentem, gdy ze swoją prawdziwą rodziną – ludźmi, z którymi mam wspólne tematy – spotkać się zazwyczaj nie mogę. Cieszę się, że święta spędzić mogę z Piotrem, ale jeszcze nie jest tak, że ten czas spędzam „po mojemu”.
To „po mojemu” oznacza też bez tego, co zbędne. Czyli bez zdobionej choinki i innych reniferów czy gwiazdek w moim otoczeniu. Bez śpiewania rzewnych kolęd opowiadających o wydarzeniach, w które nie wierzę. Bez modlitwy, której nie czuję, nie rozumiem i nie potrzebuję, by brnąć w życiu do przodu. Tej modlitwy, obok której stojąc czuję się inna i w pewien sposób odrzucona, choć przecież jestem nadal sobą. Bez rozmów o rzeczach nieistotnych i nadmiernej ilości bodźców, a z czasem, kiedy mogę się odciąć, bo mam już dość przebywania z innymi i realizacji tylko wspólnych potrzeb. Ktoś może stwierdzić: „Po co nam święta w takiej formie? To ma być czas dla rodziny!” Ok, ale ja też do tej rodziny należę i chciałabym teraz być sama.
Czy wiem już co jest nie tak ze świętami?
Wydaje mi się, że tak. To brak równowagi między tym, co moje, a co innych. Myślę, że pytam po co nam święta, bo nie czuję by to, co się wtedy wydarza wnosiło coś do mojego życia. Więcej – mam wrażenie, że ten czas wnosi mniej niż inne doświadczenia, które zbieram w ciągu roku. Być może problem jest we mnie, bo nie umiem się zatrzymać w swoim pędzie do osiągania kolejnych celów i oceniam tylko przez pryzmat korzyści z danego doświadczenia w przyszłości. Wtedy zawsze wygra praca nad sobą, a każdy pasywny odpoczynek – i święta w tradycyjnym wydaniu zdecydowanie można tak określić – może wydać się nie wart uwagi. Może tak też być.
Do pełni szczęścia w święta brakuje mi jednak tego, żeby w te dni było zwyczajnie. Żebyśmy jedli tyle, ile w każdy inny dzień, ubierali się wygodnie, nie wypełniali przestrzeni tandetą i nie wydawali pieniędzy na zbytki. Byśmy mogli bez wyrzutów sumienia i zbierania niezadowolonych spojrzeń, popracować lub posiedzieć w samotności, jeśli tylko mamy na to ochotę. To moje małe marzenie związane ze świętami. Mam wrażenie, że właśnie wtedy poczuję, że jest dobrze.
W te święta życzę Wam byście spędzili ten czas w spokoju i być może spróbowali odpowiedzieć sobie na jedno pytanie: Po co nam Święta Bożego Narodzenia?
Zdjęcie wykonane zostało przez erin walker i pochodzi z Unsplash.