„O niczym nie marzę. Wydaje mi się, że wszystko co mi niezbędne do życia mam lub będę mieć.” – pisała Riennahera w jednym ze swoich postów. Trudno mi się z tym nie zgodzić, bo bardzo mocno stąpam po ziemi. Co wcale nie oznacza, że się ograniczam.
Wręcz przeciwnie. Zdarza mi się bardzo dużo rozmyślać o przyszłości. O tym, co zrobię lub kiedyś zrobić bym chciała. Z nadmiernego myślenia rzadko jednak wynika coś sensownego. Marzenia zamieniłam więc na poszukiwanie zalążków nowych planów.
Planowanie działa!
Kilka lat temu byłam dość bierna i smutna. Nie wiedziałam dlaczego mi źle. Jednocześnie w głowie miałam wizje wspaniałej przyszłości. Myślałam, że to kwestia otoczenia. I że jego zmiana wystarczy by spełniły się wszystkie moje marzenia. Wiecie – te wspaniałe i absolutnie nierealne scenariusze, w których nie tylko wszystko mi się udaje, ale też wszyscy mi zazdroszczą. Nie jestem pewna czemu akurat takie historie powstawały w mojej wyobraźni. Być może był to wpływ przeczytanych książek i obejrzanych filmów. Może zwykła naiwność i skłonność do uciekania od rzeczywistości, która była dla mnie nie do zaakceptowania. Tak czy siak było to uciekanie w marzenia. Były też brak odwagi i strach przed porażką. I skutecznie odbierały mi radość. Blokowały planowanie czegoś więcej niż to, co już znałam. A tylko takie podejście pozwala na nowych zdobywanie doświadczeń.
Planuj mądrze albo nie planuj wcale
Złe planowanie to gwarancja rozczarowania. Oderwanie się z oczekiwaniami od rzeczywistości i ignorowanie zdobytego już doświadczenia nie pomagają w realizacji celów. Utrudnia to także nadmierne planowanie, bo wtedy z kolei gubimy czas na złapanie dystansu do działań i dokonanie analizy czy były one słuszne. Dodatkowo w tym wszystkim nie można zapomnieć o odpoczywaniu. A zwłaszcza o tym, że nie każdy łapie oddech tak samo a to, co jednemu pozwala ładować baterie na full, dla kogoś innego może być kompletnie nieadekwatne. Kluczem do rozwiązania tej łamigłówki jest słuchanie siebie. A tego niełatwo się nauczyć.
Można nie wierzyć w nic?
Ciężko mieć marzenia, gdy widzę, że co tylko wymyślę jestem w stanie osiągnąć. Czasem trochę pomarudzę i znalezienie sposobu zajmie mi sporo czasu. Czasem pomysł umrze lub wyewoluuje w trakcie. Na koniec jednak zawsze jestem zadowolona. Czuję spokój. To właśnie on nie pozwala mi nazywać tego, co robię realizacją marzeń. Kiedyś, kiedy dużo marzyłam, miałam w sobie wiele cierpienia. To, co przeżywałam w głowie nie miało bowiem szansy spełnienia. Nie mogłam doświadczyć obecności siostry bliźniaczki czy zdobyć Marsa wraz z ekipą z NASA. Odrzucenie tych wyobrażeń doprowadziło mnie do stanu, w którym – niezależnie od tego, co się wydarzy – wiem, że sobie poradzę. Jeśli mam w coś wierzyć, wybieram siebie. Jeszcze się nie zawiodłam.
Marzenia legły w gruzach?
W moim świecie nie istnieją. Jest tylko stan przejściowy, w którym pomysł przekuwa się w chęć i otwiera drogę do osiągnięcia czegoś.
Tak jest dobrze.