Miniony rok był tym, w którym po raz pierwszy od dłuższego czasu zdecydowałam się przeżyć bez postanowień noworocznych. Myślałam, że nie będę chciała już więcej wracać do tematu. A jednak mam kilka refleksji o tym jak mi się spędzało ten czas.
Jak pisałam w poprzednim wpisie noworocznym, miałam obawy, że bez postanowień noworocznych nie będę miała powodów do radości ani poczucia, że coś dobrego w moim życiu się dzieje. Nie będę się oszukiwać – lubiłam ten moment, gdy w połowie roku, albo przed Sylwestrem odhaczałam te wszystkie rzeczy, które udało mi się ogarnąć. Miałam wrażenie, że dzięki temu mam pełną kontrolę na swoim życiem i dokładnie wiem dokąd zmierzam. Miałam plan, wizję i cele, wiec miałam wszystko. Nic bardziej mylnego.
Czy bez postanowień noworocznych jest lepiej?
Zaryzykowałam i postanowiłam w ostatnim roku tylko jedno: koniec z postanowieniami noworocznymi. Bałam się. Nawet bardzo. Przede wszystkim tego, że po dwunastu miesiącach nie będę miała nic, czym będę mogła się pochwalić. Oczyma wyobraźni niemal widziałam jak wszystkie sprawy, które chcę załatwić opóźniają się albo kończą fiaskiem. Że nie będę miała nic co stanowić będzie dowód mojej ogromnej produktywności. A jak wiadomo tylko ludzie produktywni coś znaczą i zasługują na szacunek. Mając problem z definiowaniem swojej wartości poprzez działanie, wiedziałam, że to, co robię to pewnego rodzaju zamach na mój spokój. Miał mnie wszak czekać rok, w którym utracę kontrolę. Mało tego, ja ryzykowałam, że zacznę realizować coś, czego być może nie warto nawet rozważać! Spodziewałam się więc totalnej katastrofy.
Te i inne tragedie nie wydarzyły się jednak. Brak postanowień nie wywołał w moim życiu żadnych rewolucji. Tak samo cieszyłam się, gdy coś mi się udawało i tak samo smuciłam, gdy coś, na co liczyłam nie dochodziło do skutku. Aktywności podejmowane spontanicznie nie okazały się wcale być gorszymi od tych zaplanowanych. To, że odpuściłam odhaczanie rzeczy z listy nie spowodowało, że przestałam działać i nie byłam w tym ambitna. Sama trochę nie wierzę, że to piszę, ale obiektywnie patrząc, czy miałabym postanowienia czy też nie, to co się wydarzyło w minionym roku, pewnie i tak by się stało. Ba, mam wrażenie, że bez postanowień noworocznych łatwiej mi było przetrwać co bardziej gwałtowne zmiany. Wniosek jest jeden: robienie postanowień nie ma sensu. Czyli jest dokładnie tak jak przypuszczałam.
Jeśli nie postanowienia to co?
Są w moim otoczeniu osoby, które próbowały sugerować mi, że wybierając opcję „żyję bez postanowień noworocznych” – a może bardziej bez ustalania celów – i chcąc płynąc z prądem zdarzeń ryzykuję. Przede wszystkim to, że będę żałować jak za kilka lat obudzę się w miejscu, w których nie chcę być. Moją decyzje niejako więc składały na karb spadku mojego zainteresowania własnym rozwojem. Ale to nieprawda. Mi nie jest dobrze dlatego, że zaczęłam odczuwać potrzebę stania w miejscu i porzucenia wszystkiego, co dotychczas robiłam. Mi jest dobrze, bo odrzuciłam żyłowanie się. Mogę próbować działać tak jak dotychczas, ale trudno oczekiwać czegoś innego jak rozczarowania. Bałam się zmiany, ale ona nie jest tak zła jak by się mogło początkowo wydawać. Nowe podejście się sprawdza. Wyeliminowałam postanowienia noworoczne, bo rzeczy smutne z życia trzeba eliminować. A postanowienia noworoczne nimi niestety dla mnie były.
Ich odrzucenie było dobrym posunięciem. Spytacie może co zamiast? Bez postanowień noworocznych bynajmniej nie pozostaję bez pomysłu na siebie. Mogę przecież spisać sobie, co kiedyś chciałabym zrobić czy mieć, a potem rozglądać się za okazjami, by to osiągnąć. Bez stresu i nerwów, ze nie mam jeszcze tego co chciałabym mieć a mam multum innych rzeczy, które mnie blokują. Tak zrobiłam w minionym roku. Moje kilka list, na których kolekcjonuję pomysły i rozwiązania do nich prowadzące to zapiski, które prowadzę dość nieregularnie, ale to w niczym nie przeszkadza. Po prostu, gdy natrafiam na coś interesującego, dopisuję. Przy okazji czytam wcześniej zgromadzone pomysły i zastanawiam się nad nimi. Czasem je rozwijam, czasem zostawiam w spokoju a bywa, że i eliminuję. Wszystko to w asyście oceny stricte emocjonalnej.
Rok kierowania się intuicją
Przykro to stwierdzać, lecz rozsądek i decyzje na nim bazujące dotychczas przyniosły mi więcej problemów niż radości. A ja bardzo długo opierałam się przed zmianą podejścia i upierałam się, że jest dokładnie na odwrót. No cóż, nie miałam racji i mimo odpuszczania wielu spraw, w minionym roku udało mi się zrealizować całkiem sporo.
Pokonałam maraton, choć do końca nie byłam na to gotowa. Dotrzymałam tym samym obietnicy złożonej rok wcześniej na imprezie urodzinowej, kiedy w prezencie dostałam zegarek sportowy. Do kolejnych urodzin decyzja ta we mnie dojrzewała, a ja nawet teraz nie mam pewności czy dobrze zrobiłam. B skutek tego osiągnięcia jest taki, że biega chcę jeszcze więcej i niecierpliwie czekam do wiosny. A potem do lata, żeby podobnie jak w minionym roku wyjechać na długi urlop. W 2018 odważyłam się na to po raz pierwszy. Po raz pierwszy też zaliczyłam maszerowanie z ciężkim plecakiem od schroniska do schroniska. Było super i poczułam się jak rasowy podróżnik odkrywający nieznane terytoria. Od dawna chciałam tego spróbować i cieszy mnie, że w końcu okoliczności zaczęły sprzyjać temu pomysłowi. To coś z pewnością jeszcze nie raz powtórzę.
Skoro już jesteśmy przy podróżach to w minionym roku odwiedziłam także wydarzenie podróżnicze – Festiwal Wachlarz. Jeszcze w 2017 dość spontanicznie podjęłam decyzję o wsparciu projektu Outriders za pośrednictwem wspieram.to. Zbiórka zakończyła się sukcesem a ja miałam w garści podwójną wejściówkę na event. Powiedzieć, że wydarzenie było inspirujące to jak stwierdzić, że zimą jest zimno. Po weekendzie we Wrocławiu obiecałam sobie jedno: więcej świadomie podróżować. To nadal przede mną i oby się nie kończyło. Życie bez postanowień noworocznych nie oznacza braku misji i zakazu robienia planów :)
Bez postanowień noworocznych możesz więcej
Zostając na chwilę przy świadomości. Rok 2018 był dla mnie rokiem, w którym dotarło do mnie w końcu, że praca, którą wykonywałam nie była tą idealną. Powiem więcej, nie była nawet w pobliżu zajęcia idealnego dla mnie! Kiedy na początku roku podejmowałam decyzję o jej podjęciu sądziłam, że robię lepiej niż dobrze. Wtedy wydawało mi się, że decyzja o pracy w social media marketingu to jedyny rozsądny wybór. Posiadałam w nim doświadczenie i nawet całkiem mi się on podobał. nie mogło się nie udać, co nie? A jednak gdy w październiku stanęłam przed wyzwaniem znalezienia sobie nowego miejsca rozwoju powoli docierało do mnie, że się oszukiwałam. Social media marketing nie był dla mnie. To, że coś przychodzi mi łatwo nie oznacza, że jest to moją pasją. Niby proste, ale potrzebowałam utraty pracy, by się tego dowiedzieć.
Trzeba to przyznać: nie mając postanowień związanych z rozwojem zawodowym uniknęłam wielkiego rozczarowania. Taka postawa nie wydaje się dobra, ale w tej konkretnej sytuacji pomogła mi wyjść na prostą. Dzięki temu choć rok 2018 kończył się dla mnie w sposób dość trudny, nie zabrakło mi siły na zmiany. Mimo wszystko nie zabrakło też jasnych punktów. Kolejne, dość nierozsądne z punktu widzenia sytuacji zastanej decyzje, czyli zakup biletów na trzy koncerty – w tym jeden w Londynie – przyniosły bardzo fajną końcówkę roku i obietnicę fajnej wyprawy w połowie roku 2019. Czy to wyszłoby, gdybym miała postanowienia? Raczej nie, bo o koncercie Dresden Dolls w Troxy dowiedziałam się przypadkowo i decyzja o wyjeździe na niego była dość spontaniczna. Możecie próbować mnie przekonywać, że bez postanowień noworocznych jest gorzej. Tylko raczej już w to nie uwierzę.
Jedno pozostaje niezmienne
Opowiedziałam o listach, opowiedziałam o luźnym podejściu do celów, tylko o playliście rocznej jeszcze nie wspomniałam. Na zakończenie roku od jakiegoś czasu wybieram sobie 12 piosenek, które kojarzą mi się z najlepszymi momentami mijających 12 miesięcy. Od trzech lat playlisty te tworzę na Spotify, którego jestem ewangelistą i prawdziwym hard userem (ponad 132 tysiące godzin mówią samo za siebie ;).
Zostawiam Was zatem z dźwiękami i lecę sprawdzać swoje listy. Rok 2019 bez postanowień noworocznych też będzie ekstra. Jestem tego więcej niż pewna.