Bolą mnie stopy od baletu
Balet Film

Tak bardzo bolą mnie stopy

Bolą mnie stopy. Na palcach jednej ręki chyba mogę zliczyć lekcje techniki point, na których to zdanie nie padało. Może raz w ciągu tych prawie dwóch lat odkąd zaczęłam ćwiczyć, wypowiedziałam je ja. A jednak ono powraca w moich myślach i postanowiłam się zastanowić dlaczego.

Stopy pokryte pęcherzami, obtarte do krwi, z uszkodzonymi paznokciami i wyraźnymi haluksami — to przychodzi na myśl ludziom, gdy mówię, że ćwiczę w pointach. Śmiem twierdzić, że taki obraz utrwalił się nam jako społeczeństwu m.in. dzięki współczesnym filmom o balecie. Jednocześnie, gdy chciałam podzielić się wrażeniami z lekcji w formie wizualnej, sama wrzucałam zdjęcia prezentujące moje stopy tuż po wyjęciu z point — opuchnięte, jeszcze ze śladami tasiemek i gumek, a czasem i otarciami. Czułam się wtedy niezniszczalna i niezaprzeczalnie silna. Tylko po co potrzebna była mi ta manifestacja? Dobre pytanie.

Balet boli i cieszy

Gdy zaczynałam przygodę z pointami, wiedziałam, że będzie ciężko. Rzeczywistość okazała się bardziej brutalna. Wciąż — a ćwiczę już dwa lata — zmagam się z ćwiczeniami podstawowymi. Efekty silnie zależą od tego, czy mam dobry, czy też nieco słabszy dzień. Pracy przede mną nadal sporo, ale akceptuję ten stan i czuję nawet pewną ekscytację na myśl o kolejnych lekcjach. Pasja chyba właśnie takie ma oblicze — nieważne jak wiele musisz w nią włożyć, cieszysz się procesem i wiesz, że czeka cię sporo satysfakcji.

Czemu więc więcej mówię o wysiłku, wyzwaniach i energii, której balet ode mnie wymaga? Rzadko wspominam o przyjemności płynącej z ruchu i wsłuchania się w muzykę klasyczną oraz zabawy z prawami fizyki. Nie pamiętam też o dumie, jaka pojawia się, ilekroć pokonuję własny strach i przekonuję się, że w moim zasięgu jest znacznie więcej, niż początkowo przypuszczałam. Takich sytuacji nie jest mało. Dlaczego sprowadzanie ćwiczeń do bólu i zmęczenia przychodzi mi łatwiej? Kolejne świetne pytanie.

Bolą mnie stopy i to jest normalne?

Gdy chcę innym powiedzieć, co trenuję, najpierw przychodzi mi do głowy ten bardziej trudny obraz baletu. Bardzo łatwo też przechodzę do bagatelizowania wysiłku, który wkładam w zdobywanie nowych umiejętności. Ilekroć bowiem bolą mnie stopy, w głowie mam od razu myśl „I co z tego? Nic nie uszkodziłam. Ćwiczę dalej”. Nie widzę sensu w narzekaniu, ale jakbym dostrzegała wartość w znoszeniu niedogodności? Podobne uczucia miałam, gdy biegałam i takie podejście doprowadziło mnie do celu, jakim było przebiegnięcie maratonu. Ale czy dobrze się potem czułam? No cóż, niekoniecznie.

Myślę, że ta zdjęciowa dokumentacja bólu była przejawem chęci wpłynięcia na otoczenie. Nie w smak mi był — wciąż może jest — podziw okazywany przez każdego, kto słyszał, czym się zajmuję w czasie wolnym. Trenowałam nie tylko zmysł równowagi, ale też umniejszanie swoich osiągnięć. A przy okazji nieświadomie przykładam rękę do utrwalania wizerunku zmęczonej baleriny, wykorzystującej swoje ciało ponad jego siły i możliwości. 

Drastyczne zdjęcia wrzucają także zawodowe tancerki. Wydaje mi się jednak, że ich motywacją jest po prostu chęć pokazania przygotowań do spektaklu. Bywają one trudne — to na pewno — ale też zwykle nie kończą się tak dramatycznie, jak w filmach o balecie. W końcu każdy jakoś dba o narzędzie pracy, a w tańcu są to stopy. Dlatego właśnie tak bardzo wkurza mnie sposób przedstawiania baletu sugerujący jego nadmierną inwazyjność czy wręcz szaleństwo. To sport jak każdy inny i wszystko zależy od intensywności. Można ćwiczyć w swoim zakresie i dobrze się regenerować. Chciałabym, aby pokazywanie sztuki tańczenia na czubkach palców się zmieniło. W przeszłości bywało bowiem już znacznie lepiej. Wiem o tym, odkąd obejrzałam przepiękny film Czerwone Trzewiki.

Czerwone trzewiki wzorem dla innych

W czasie Timeless Film Festival udało mi się w końcu obejrzeć film o balecie, który nie epatuje trudem tańca w brutalny sposób. Choć rozumiem, dlaczego Aronofsky w Czarnym Łabędziu posługiwał się taką estetyką, to uważam, że innych twórców motywowała niestety chęć pokazania, że ten taniec to sam ból i znój. Czerwone Trzewiki Emerica Pressburgera i Michaela Powella na szczęście nie wpadają w tę pułapkę.

Powodów moim daniem jest kilka. Przede wszystkim historia opiera się na opowiadaniu Hansa Christiana Andersena, które per se baletu nie dotyka i raczej skupia się na pasji głównej bohaterki. Pomocna, jak przypuszczam, jest również chęć oddania wrażenia lekkości obecnego w tańcu klasycznym. Nie przeszkodziło raczej też skupienie na konflikcie pomiędzy zaangażowaniem w zawodowe spełnienie a miłością. Mimo iż stało się ono główną osią filmu.

Można pokazać prawdziwe oblicze baletu

Balet nie został przedstawiony po macoszemu. Nie znajdziemy w Czerwonych Trzewikach też żadnych nierealistycznych rozwiązań fabularnych, w które obfituje choćby wspomniany wyżej film z udziałem Natalie Portman. Dostaniemy za to rzetelną i — co ważne — wciąż aktualną opowieść o tańcu klasycznym i jego percepcji. Oglądając film, raptem dwa razy miałam poczucie, że może coś zostało przerysowane. Były to jednak tak drobne szczegóły, że nawet nie będę się przy nich zatrzymywać. 

Zachwycił mnie za to sposób uchwycenia samych występów. Tutaj praca wykonana przez operatora Jacka Cardiffa jest wręcz mistrzowska. Udało mu się bowiem znakomicie wywołanie u widza uczucia, że tancerze płyną i wykonują skomplikowane wariacje niemalże bez wysiłku. To główny cel stojący przed artystami baletu. Musicie mi uwierzyć, że czasem już po kilku krokach jest naprawdę ciężko zachować twarz. 

Innym dowodem na wspaniałe przygotowanie ekipy do realizacji filmu jest fakt, że w Czerwonych Trzewikach nie raz zastosowano sztuczkę znaną mi z zajęć: „nie dopuść widza do nóg”. Na scenie polecenie to przekłada się na takie opanowanie pracy głowy, rąk i całego core, by nie można było od niej oderwać wzroku. To właśnie dlatego solistki wykonują bardzo trudne wariacje, patrząc śmiało przed siebie z uśmiechem na twarzy. Ile razy uśmiech ten przykrywa pomylone kroki, nieudane lądowanie, zmęczenie czy ból? Wie zazwyczaj tylko tańcząca.

Film Pressburgera i Powella podchodzi do wspomnianej niepisanej zasady trochę inaczej, ale wciąż skutecznie — po prostu momentami kroki nie są pokazywane. W prosty sposób unika tym samym śmieszności, podobnej do tej, której pełno np. w reklamach niektórych marek modowych. Zrozumienie, jakiego rodzaju kuriozum obawiam się, oglądając dzieła powiązane z baletem, przyjdzie Wam łatwo gdy zerkniecie na instagramowy profil @modelsdoingballet. Ostrzegam tylko, że tego się nie „odzobacza”. I zdecydowanie są to obrazy z drugiego bieguna w stosunku do pięknych ujęć wariacji ze znanych baletów pokazanych w Czerwonych Trzewikach.

Czemu bolą mnie stopy?

Bohaterka opowiadania Andersena nie mogła zdjąć bucików i przestać tańczyć. Tancerka z Czerwonych Trzewików musiała wybierać między miłością a baletem. Ja nie muszę rezygnować z ruchu i wręcz czasami nie chcę. Choć wiem, że po przerwie będzie bolało — czasem nawet kilka dni po treningu — wciąż wracam. Gdy powstaje ten tekst też bolą mnie stopy. Przerwa w zajęciach nigdy nie służy. Nie służy też przesadne dbanie o stopy. Niedogodności jednak zawsze mogą się pojawić, a dla mnie progres wart jest ich znoszenia.

Niedawno po raz pierwszy nagrałam swoje zmagania. Nie tylko, by móc efektywniej wykorzystać czas między lekcjami, ale też po to, by oswajać patrzenie na siebie z życzliwością. Perfekcja — a może raczej powinnam powiedzieć precyzja — jest ważna, ale przychodzi z czasem. Oczekiwanie na nią powinno zaś być aktywne i oprócz sprawności fizycznej wymaga też odpowiedniego nastawienia. Śmiem twierdzić, że praca z nim jest trudniejsza niż balet. Zgodzicie się ze mną?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *