Aquarius. Wodnik. W astrologii znak powiązany z niezależnością i zaangażowaniem w sprawy społeczne. Choć rozpoczynanie opowieści o obejrzanym filmie od przyglądania się tropom powiązanym z horoskopem może wydać się dziwne, chwytam to pierwsze skojarzenie z tytułem filmu Klebera Mendonçy Filho. Nie wiem, czy reżyser jest zodiakarzem, ja w przepowiadanie z gwiazd nie wierzę. Ale zerkam w tym kierunku z ciekawością, bo zbieżność wydaje się nieprzypadkowa.
Tytułowy Aquarius to willa w mieście Recife. To tu znajduje się mieszkanie Clary (Sonia Braga), 65-letniej krytyczki muzycznej. Kobieta przekształciła je w swoiste sanktuarium, wypełniając przestrzeń szpargałami, winylami i meblami przechowującymi wspomnienia. Płyty-listy w butelce, komoda towarzysząca relacjom romantycznym i hamak z widokiem na ocean mogą jednak zniknąć. Deweloper — reprezentowany przez młodego, wyedukowanego w USA Diego (Humberto Carrão) — już otoczył Aquariusa murem z nowoczesnych wieżowców i nie zamierza powstrzymać się przed wyburzeniem ostatniego reliktu przeszłości. Jeszcze nie wie, że Clara to weteranka życiowych wojen — pokonała nawet raka. Kobieta nie pozwoli więc tak po prostu wymazać się z krajobrazu.
Brazylia i Polska wcale nie tak odległe
Kleber Mendonça Filho to reżyser mało mi znany. Trudno się dziwić skoro kręcone przez niego filmy opowiadają o Brazylii, a przede wszystkim o jego rodzinnym mieście Recife. Nie zajrzałam nigdy ze swoimi zainteresowaniami w te rejony. Aquarius też pewnie nie pojawiłby się na mojej kinowej drodze, gdyby nie splot wydarzeń i moje systematyczne zagłębianie się w zakamarki internetu w poszukiwaniu kolejnych DKFów oraz okazji do oszczędzania na kinowych biletach. Niemniej cieszę się, że go odkryłam i że się od niego boleśnie nie odbiłam. Śmierć nadziei, że film będzie dobry, to najgorsze, co może spotkać kinomana. Na szczęście w przypadku dzieła Filho ten koszmar się nie ziścił.
Podjęty w Aquariusie temat czyszczenia kamienic i gentryfikacji w skażonej patodeweloperką Polsce, gdzie nielicznych stać na mieszkanie bez zaciągania kredytu na lata, rezonuje jak żaden chyba inny. Ze mną również i z chęcią zamieniłabym się na mieszkania z żyjącą w iście sielankowym otoczeniu Oceanu Atlantyckiego Clarą. Stawiam też dolary przeciwko orzechom, że naciski dewelopera, by opuścić latami pielęgnowane domostwo, spotkałyby się u mnie z równie dużym sprzeciwem. Nawet jeśli stawką byłoby znaczne wzbogacenie się.
Porzucić Aquarius to utracić tożsamość
Skoro już o bogactwie mowa, to — choć to truizm — dla porządku potrzebuję przypomnieć, że nie są nim jedynie pieniądze. Wie o tym także Clara, która, mimo iż posiada spory majątek, o wiele bardziej ceni to, co niematerialne. Najbardziej moim zdaniem obawia się w tym wszystkim utraty siebie. Przywiązana do przestrzeni i swoich przyjemnych rytuałów — takich jak choćby zanurzanie się w chłodnych falach oceanu — wydaje się czuć pustkę na myśl o tym, że mogłaby opuścić willę w Recife. To skostnienie utrudnia jej dostrzeżenie, że świat nieuchronnie zmierza do przodu. Jest wściekła na próbujące pokazać jej ten fakt dzieci. Jest też zacietrzewiona i za punkt honoru stawia sobie udowodnienie otoczeniu, że sprzedaż mieszkania to zgoda na odejście w zapomnienie.
„Z prądem rzeki płyną tylko zdechłe ryby”. Tak śpiewał piaseczyński zespół Kabanos (#lokalnypatriotyzm) i tak też myśli Clara. Nic dziwnego zatem, że podejmuje walkę z deweloperem i odważnie podąża trudniejszą ścieżką w górę. Włączanie muzyki, by zagłuszyć głośną orgię „sąsiadów”, obcy ludzie blokujący klatkę schodową i mało subtelne sugestie dewelopera, że powinna trafić do domu opieki to tylko kilka „opłat” za ten upór. Moim zdaniem wysokich, bo amerykańskie „Home sweet home” stopniowo przeradza się w kolejną walkę z rakiem. Tym razem jednak usytuowany on jest poza ciałem Clary. I to nie tylko w biznesie budowlanym.
Dojrzałość ma moc
Zaangażowanie bohaterki Aquariusa w „bitwę o mieszkanie” nie byłoby tak — jakkolwiek niefortunnie to zabrzmi — przyjemne do oglądania, gdyby nie energia Soni Bragi. Aktorka, która rolą u Filho powraca na ekrany po dłuższej przerwie, jest niczym magnes trzymający naszą uwagę przez te ponad dwie godziny. Dojrzała kobieca energia charakteryzująca jej bohaterkę, budzi we mnie nadzieję, że apetyt na życie nie mija z wiekiem. Choć jesień życia łatwo powiązać z sentymentami, mylą się ci, którzy na Clarę patrzą przez pryzmat rozpamiętywania przeszłości. Mieszkaniowa batalia nie jest oznaką ckliwości, lecz manifestem: „starość to jeszcze nie śmierć”. To właśnie tej prawdzie pozwala wybrzmieć reżyser Aquariusa. Jest bowiem w starości miejsce na pełne pasji rozmowy, żywiołowy taniec czy nieskrępowany konwenansami seks. Dekady mogą mijać, a — czy młodzi chcą tego, czy nie — wewnątrz dotkniętych zębem czasu ciał wciąż będą osoby, które podobnie jak dwudziesto- czy trzydziestolatkowie pragną miłości i spełnienia.
Obserwacja przemijania niewątpliwie nie jest prosta, ale potrafi obfitować w cenne wnioski. Czasem „zatrzymać się” może oznaczać „stracić”. Utratę można też witać myślą „To nawet lepiej”. Możecie mi zarzucić coehlowskie zacięcie, ale z seansu Aquariusa zabieram właśnie ten szacunek do upływającego czasu i trwania przy swoich wartościach.
Bycie wiernym sobie wiąże się z działaniem mimo niepokoju. Niepokoju, którego przedsmak czujemy wraz z Clarą dzięki znakomicie skrojonemu przez Filho scenariuszowi. Wspomnę tylko odczucia towarzyszące bohaterce przy najściu dewelopera, sugestię napaści obecną w końcówce filmu czy opakowaną w troskę agresję Diego, a już będziecie wiedzieli jaki rodzaj dyskomfortu mam na myśli. Alternatywą jest jedynie pozwolenie, by konformizm zwyciężył. Tylko czy dla chwilowej korzyści warto poświęcać niezależność? Aquarius stawia to pytanie, a ja pozwolę sobie was z nim pozostawić.
Temat przywiązania do miejsca poruszany był też w filmie Surfer, o którym pisałam ostatnio. Zerknijcie, czy warto moim zdaniem wybrać się na kolejną odsłonę Nicolasa Cage’a.
Zdjęcie ilustrujące wpis wykonał Miguel Valencia, a pobrałam je z serwisu Unsplash.