Siedzę w ciszy. Smutno jakoś mi. Słucham muzyki a po policzkach płyną mi łzy. Samotność puka do mych drzwi.
„Samotność to taka straszna trwoga”. Przemierzam parkiet bosymi stopami, czuję podłogi chłód. To chyba ten sam, co spowija serce me.
Nie czuję raczej nic
Nie ma już Ciebie, więc nie ma mnie. W odmętach myśli własnych gubię się. Wspominam każdy posiłek wspólny, pojedynczy miły gest. Nie umiem się odnaleźć w tym nowym układzie. Że jak to tak teraz? Mam samej dalej żyć?
Samotność.
Uwierzyć w nią nie chcę dziś. Próbować jak smakuje tym bardziej nie. Bez Ciebie czegoś tak strasznie mi brak. Czy znajdę siłę by to przetrwać? Nie braknie mi na to tchu? I tego drugiego, trzeciego też? A setnego? Mam ich jakby coraz mniej.
A może nie?
Może poczuć uda mi się siebie?
Kim naprawdę jestem? Czy ja to o sobie wiem? Co w radosny nastrój mnie wprawia mnie też może nie? Czy gubię wciąż prawdziwą pasję, gdy sobie z niej po cichu drwię?
Może rozum pójdzie w odstawkę, gdy zacznę emocjami w końcu żyć?
Tak.
Zaufam intuicji. W wyborach może rzadziej pomylę się. Nos ze swej skorupy mocniej niż odrobinę wychylę. Odnajdę głęboki spokój. Gotowa na nowe doznania będę.
Bez Ciebie.
Samotność uszczęśliwi mnie?
Dopiero bez Ciebie polubię prawdziwie się. Zapomnę, że jestem częścią połówki czy coś. Myśli me wskoczą na lepsze, nowe tory.
Odetchnę jeszcze nie raz. Może nawet z ulgą. W końcu już nie boję się o nas.
I jest mi dobrze, oj tak. Ta lekkość nieznośnie przyjemną się zdaje.
Wtem niegwałtownie ze snu budzę się. Szczęśliwa, bo jesteś obok.
Jest jakby inaczej.
Przyśniło mi się że umieram, bo Ciebie nie ma.
Głupio, czyż nie?
***
Podczas tworzenia tego wpisu słuchałam Domowych Melodii a towarzyszyło mi tylko nikłe światło nocnej lampki. Potem przyszła brutalna rzeczywistość, bo korekty dokonałam wczesnym wieczorem ;)