Kino jest wspaniałe
Film Filozofia

Kino jest wspaniałe

Kino jest wspaniałe. Uwielbiam oglądać filmy, ale często wraca do mnie pytanie: czy mogę się o nich swobodnie wypowiadać? Nie jestem krytykiem filmowym, wiele terminów występujących w recenzjach jest dla mnie obcych… Z drugiej strony film to rozrywka, tak powszechna, jak czytanie czy słuchanie muzyki. Oglądam i pojawiają się emocje. Wiem, co mi się podoba, a co nie. A jednak często milczę. Czy znowu odbieram sobie głos? Dobre pytanie.

Kto może mówić o kinie?

Jakie kino jest dobre, a jakie nie? Kto o tym decyduje? To świetne pytanie zadano podczas panelu dyskusyjnego zorganizowanego w ramach 3. edycji Big Festivalowski. Płocki festiwal zorientowany wokół filmu Big Lebowski, kultowego obrazu Joela Coena (który obiecuję sobie ponownie obejrzeć od tak dawna, jak i pójście na kręgle). Do rozmowy zatytułowanej „Po co nam krytycy?” zebrano osoby spoglądające na kino z różnych perspektyw — był reżyser, redaktorzy związani zawodowo z kinem i dziennikarka poruszająca się w świecie kultury. Rozmawiano długo, zastanawiając się, kim dziś jest krytyk filmowy i czy czasem każda osoba, która ma internet i możliwość oglądania filmu, nie przejmuje już tej roli.

Wspominam o tym, bo choć sporo czasu już minęło od wydarzenia, pytanie we mnie „siedzi”. Coraz bliższa jestem stwierdzeniu, że perspektywa ma znaczenie równie duże co wiedza. Ale, oczywiście, walczę z myślami, że powinnam się zamknąć, bo nikogo, moja opinia nie obchodzi. Cóż, tym razem postanowiłam zrobić coś totalnie przeciwnego. Opowiem o tym, skąd się wzięło moje zainteresowanie kinem.

Moje pierwsze razy w kinie

Kino w moich wspomnieniach z dzieciństwa występuje dość rzadko. Pierwszy film nie był przyjemny. Nie zabrali mnie na niego niestety rodzice i nie była to bajka Disneya. Był skok na głęboką wodę — film w 3D. Bilet sponsorowali rodzice kolegów z klasy, bo mojej matki nie było na to stać. Oprócz głębokiego wstydu pamiętam, że się wynudziłam. Podobnie nieciekawie było na Starej Baśni i W pustyni i w puszczy. To chyba wtedy zaczęłam pielęgnować w sobie pewne poczucie wyższości związane z tym, że „ja to najpierw czytam książkę” i „książka była lepsza”. Dziś uważam je za co najmniej błędne, ale cóż — tak było. Mojego zafascynowania kinem nie zbudowałam więc od razu.

Tematem zaciekawił mnie dopiero program Kinomaniak. W weekendowe poranki szczęśliwie nikt w domu nic nie chciał włączać. Słuchałam więc popijającego mleko Artura Pietrasa i czasem jeździłam do nieistniejącego już dziś Silver Screen w Europlexie, galerii stojącej na miejscu kina Moskwa. Potem pojawiły się wspólne seanse z koleżanką z gimnazjum. Shrek, Gnijąca Panna Młoda, Pasja — oglądałam to, co mogłam. Odwiedzałam multipleksy, ale i kino Relax z otaczającą go niezbyt przyjemną do spacerów wtedy Chmielną. Pamiętam swoje zdziwienie, że ktoś na filmie płacze, gdy ktoś inny w tym czasie je popcorn (tak, to było na Pasji).
Pamiętam też emocje związane z oglądaniem Harry’ego Pottera na bieżąco i kilka mniej lub bardziej udanych kinowych randek. Nie powiem jednak, bym do kina chodziła jakoś regularnie. Zmieniło się to dopiero w ostatnich latach.

Renesans kina spod znaku pandemii

Zamknięcie wszystkiego w marcu 2020 było dla mnie trudne. O swoich emocjach stworzyłam nawet wtedy całkiem obszerny tekst. To wtedy odkryłam streamingi. Wiem, jak to brzmi. Jednak przed 2020, oglądałam filmy tylko w kinie i to tak nie częściej niż 2-3 razy w miesiącu. Miałam za sobą udział w kilku festiwalach filmowych, ale wycieczki przed duży ekran wciąż przegrywały z innymi zajawkami m.in. z bieganiem i baletem. Decyzja o wybraniu jednego z tej dwójki była jedna z lepszych, jakie podjęłam, ale to w sumie temat na osobny wpis. Na razie zostanę przy filmach i rzeczach, które wystartowały moje częstsze oglądanie filmów.

Pomogło mi to, że przyznałam się sama przed sobą do dwóch rzeczy — wolę filmy od książek i wcale nie muszę wybierać filmów „ambitnych”. Mogę włączyć cokolwiek, a jeśli mi się nie spodoba, przerwać. Nie muszę się oceniać ani tym bardziej spodziewać, że oceniona zostanę. Mogę oglądać komedie romantyczne i czerpać z tego przyjemność. A zaraz potem włączyć horror, jeśli znowu zechcę sprawdzić, czy wciąż jest to tak zły pomysł, jak pamiętam. Nikt tego nie kontroluje. Ja też nie muszę. Ścigać się w tym, ile filmów obejrzałam, też nie potrzebuję. Będę więc oglądać i komentować, starając się znaleźć swoje miejsce. Mam nadzieję, że odezwę się częściej niż rzadziej. I tyle wystarczy.

Zdjęcie ilustrujące wpis pochodzi z serwisu Unsplash i wykonał je Noom Peerapong.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *