Zimą jest zimno, ale to nie powód by przestać ćwiczyć. Przynajmniej ja nie chcę odpuścić. A ponieważ są momenty, gdy myśl o pozostaniu w domu się u mnie pojawia, to mam kilka sposobów jak sobie z tym radzić.
Po pierwsze rytuał, po drugie myślenie
Posiadanie rytuału wprowadzania się w stan ochoty do wysiłku to coś, co często pomaga mi regularnie trenować. Wszystkie czynności, które zawsze niemal w tej samej kolejności wykonuję nim wyjdę biegać oraz energetyczna, ładująca baterie muzyka i planowanie treningów to prosty przepis na sukces. Ale bywa, że nim cokolwiek zrobię, muszę stoczyć bitwę z głosem w głowie, który przekonuje mnie, że najlepszym sposobem na relaks jest leniuchowanie. Znam jednak parę sztuczek, które pomagają temu zapobieg lub przeciwdziałać
1. Wizja efektu końcowego
Za każdym razem gdy wyjście na mróz by przebiec zaplanowane kilometry wydaje się być szaleństwem wizualizuję sobie siebie po treningu. Spoconą i zmęczoną, ale naładowaną endorfinami i zadowoloną, że zrobiłam coś dla swojego zdrowia. Przypominam sobie wtedy, że tyle razy już to robiłam i że to naprawdę nic wielkiego. Gdy to nie pomaga swoje myśli kieruje w stronę efektów tego „małego” wysiłku, które są rewelacyjne: jestem zdrowa cały rok, mam mocniejsze mięśnie i nie muszę pilnować diety. Każdy by tak chciał, prawda? Ostatecznym wyobrażeniem – które sprawdza się także podczas treningu – jest wizja przebiegniętego półmaratonu. Jasny cel tych małych-wielkich działań to coś co pomaga nie odpuszczać.
2. Nagroda po treningu
Nic tak nie zachęca do podjęcia wyzwania jak ustanowienie nagrody za jego ukończenie. W moim przypadku nie jest to jednak pozwolenie sobie na zjedzenie słodyczy. Głównie dlatego, że słodycze nie są moim ulubionym „daniem” (tak, to może wydawać się dziwne ;). Bieganie z powodzeniem łączę z rytuałem kosmetycznym, który pozwala mi w pewien sposób podziękować ciału za to, że dobrze mi służy. Ponieważ najczęściej biegam wieczorem pomaga mi on też zwolnić po całym dniu i wyciszyć się przed snem. Skoro po treningu czeka mnie masa przyjemności to nie warto z niego rezygnować, prawda?
3. Świadomość, że porażka boli
Miałam taki dzień, w którym sobie odpuściłam mimo, że przerwa w treningach była wtedy u mnie spora, bo dłuższa niż 3 dni. Wytłumaczyłam sobie jakimś cudem, że dany dzień był dla mnie bardzo trudny i wyczerpujący. Że przecież byłam niewyspana i że warto wreszcie pobyć w domu z chłopakiem. Pobyłam. Nie pamiętam co robiłam, ale doskonale pamiętam jak żałowałam tego odpuszczenia. I tego, że akurat wtedy mój chłopak nie miał tej mocy wykopywania mnie na zewnątrz, którą czasem przejawia. Motywacja negatywnymi konsekwencjami zaniechania działania nie jest ponoć najlepszą z możliwych, ale u mnie też działa, więc czasem po nią sięgam.
4. Bieganie w parze
Czasem umawiam się na wspólne bieganie z moim chłopakiem. A jak już się umówię i wiem, że nie tylko ja mam plan by biegać to trudno jest wszystko tak po prostu odwołać. Przecież wspólne bieganie to nie tylko aktywnie spędzony czas. To też dzielenie pasji i czas spędzony we dwoje. Co więcej biegając z kimś łatwiej jest mi utrzymać równe tempo i nie pomyśleć nawet o zatrzymaniu się czy o przebiegnięciu krótszego dystansu niż to zostało założone. Zwłaszcza to skracanie i przechodzenie do marszu było moją zmorą, gdy dopiero uświadamiałam sobie jak długo i jak intensywnie mogę biec. Szkoda nie skorzystać z benefitów takiego rozwiązania.
5. Sukcesy innych
Czyli motywacja oparta o starą dobrą zazdrość i o zasadę „jak inni mogą, to i ja”. O ile jest ona powiązana z rozsądnym stawianiem sobie celów i realizowaniem ich dla siebie – a u mnie tak jest – to wszystko jest z nią absolutnie ok. Patrzenie na sukcesy innych nie musi jedynie budzić w nas podziwu. Może inspirować do przekraczania własnych granic i, poza pewnymi wyjątkami, nawet powinno. Dlatego lubię obserwować innych biegaczy i to, co robią myśląc o czasach, gdy i ja będę osiągać zbliżone rezultaty. I absolutnie nie czuję presji by było zadziało się to natychmiast.
A więc…żadnych wymówek!
Jeśli naprawdę chcemy coś osiągnąć nie możemy pozwolić sobie na przekładanie działania. Mocno wierzę w to, że jeśli coś odkładamy to albo na ten moment dana aktywność nie naszym priorytetem, albo nie jest to nasz cel. W przeciwnym wypadku zawsze znajdą się sposoby by się przełamać. Dotyczy wszystkich aktywności, nie tylko biegania.
Jak miałem jeszcze rower MTB (który mi ukradli) lubiłem zimą jeździć po śniegu, bo dawało to większą adrenalinę :D Co też może być motywatorem :)
O to na pewno :) Zbieganie z oblodzonych górek to +milion do adrenaliny ;)