I w tym roku oglądałam nominowane filmy. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet intensywniej w tym uczestniczyłam niż kiedykolwiek wcześniej. Tym razem oprócz podania swoich faworytów opowiem, co udało mi się wynieść ze śledzenia konkursu.
Wszyscy są krytykami filmowymi
Absolutnie wszyscy. Na czele ze mną. A im tych krytyków więcej, tym o wartościową opinię trudniej. Noszę się od dłuższego czasu z zamiarem zgłębienia oceny filmów od strony merytorycznej, ale jak dotąd celu tego nie zrealizowałam. Oceny moje, które znajdziecie w dalszej części wpisu, są zatem czysto laickimi wypowiedziami na temat odbioru filmu. Czasem uzupełnione są wycieczką w poszukiwaniu drugiego dna, którego być może wcale tam nie było. Czujcie się ostrzeżeni. Ale o ile ja jestem świadoma swojej niekompetencji, o tyle wielu jest takich którzy „wiedzą lepiej”. Zbyt wielu.
Każdy wie, który film był najlepszy
I chyba nikt, kogo opinię przeczytałam lub usłyszałam, nie kibicował Marsjaninowi. Wielu liczyło na Mad Maxa, do którego obejrzenia nadal nie mogę się przekonać, wiedząc, że istnieją poprzednie „części”. Jest we mnie też jakiś opór przed oglądaniem filmów mainstreamowych. Lubię kino, ale każdy seans traktuję jak wyjątkową okazję do dowiedzenia się czegoś nowego o sobie albo otaczającym mnie świecie. Dlatego też rzadko oglądam filmy „lekkie”, gdzie fabułę łatwo można przewidzieć po 10 minutach seansu albo, co gorsza, obejrzeniu trailera. Zdaję sobie sprawę, że takie podejście może pozbawiać mnie okazji do odstresowania się, ale co mogę poradzić na to, że obejrzenie blockbustera wywołuje u mnie poczucie winy. Czasami naprawdę czuję się mentalnie stara. Wracając jednak do najlepszych. W tej kategorii moim faworytem był Spotlight i tu udało mi się wyczuć tok rozumowania Akademii. Mimo, że Pokój i Big Short były filmami równie ważnymi i dobrze zrealizowanymi to Spotlight był tym, który trzymał mnie w napięciu i zaskakiwał w każdej sekundzie swojego trwania. I to własnie on obudził na nowo moje dziecięce marzenia o byciu dziennikarzem. Nie mogłam trzymać kciuków za cokolwiek innego.
Nie lubię Eddie’go Redmayne’a
Nie, bo…nie. Albo jednak, bo coś. Bardzo mnie irytował sposób w jaki kreował swoją postać w Dziewczynie z portretu. Alicia Vikander miała nie lada wyzwanie by dobrze grać u jego boku. Choć nie była moją faworytką w swojej kategorii – wolałabym zobaczyć z Oscarem Winslet, która zagrała na miarę tej nagrody – jestem pod wrażeniem. Jak więc zapewne cieszę się, że to nie jemu przypadł w udziale tytuł najlepszego. Ale… nie powinien być nim również Leonardo DiCaprio. Jego kreacja w Zjawie robi wrażenie. Jednak ma on na swoim koncie wiele bardziej wybitnych ról, które zaszczytu nominacji nawet nie dostąpiły. W mojej ocenie jest to zwyczajny policzek dla aktora. Komu zatem kibicowałam w tym starciu? Moim faworytem był Michael Fassbender. Steve Jobs to film, który mi osobiście bardzo przypadł do gustu choć wielu krytyków nie zostawiało na nim suchej nitki.
Oscary potrafią być przewidywalne do bólu w jednej chwili by potem zaskoczyć
Nie żebym nie kibicowała Brie Larson. W Pokoju pokazała, że wie co robi, a jej rola naprawdę mnie przekonała. W tej kategorii jednak nie było nikogo innego komu można było kibicować. Ronan poprawna, ale bez okazji do zabłyśnięcia. Lawrence nominowana mam wrażenie z przyzwyczajenia. Blanchett w roli Carol sztywna, nieprzekonująca i daleka od kunsztu, który pokazała w Blue Jasmin. Podobnie przewidywalne były nagrody w kategoriach technicznych – tu triumfował Mad Max – oraz zwycięzca kategorii Najlepszy długometrażowy film animowany, czyli W głowie się nie mieści. Nie można było również być zaskoczonym, gdy Morricone odbierał Oscara za muzykę do Nienawistnej Ósemki. Choć nie wiem czy była to jego najlepsza ścieżka, bo filmu nie widziałam (nie lubię Tarantino, nie bijcie!), kojarzę kilka innych jego dzieł, o których powiedzieć, że zostały niedocenione to mało.
Nieco natomiast zaskoczyło mnie, a nawet zdenerwowało, ponowne nagrodzenie Innaritu za najlepszą reżyserię. Liczyłam, że Akademia da szansę komuś innemu i mocno kibicowałam Abrahamsonowi. Trud włożony w przygotowanie do roli Jacoba Tremblay’a, którego efekt zapierał dech w piersiach – To moim zdaniem zasłużyło na statuetkę. Pozytywnym zaskoczeniem natomiast była dla mnie wygrana Marka Rylance’a za rolę drugoplanową w Moście Szpiegów. Choć sam film mogę określić jedynie jako ciekawy, to akurat postać Abla była dla mnie tą, której kibicowałam, a sam Mark moim faworytem w swojej kategorii. Liczyłam się jednak z tym, że statuetkę odbierze mu Stallone (choć Creed jeszcze przede mną) lub Hardy. Szczęśliwie tak się nie stało.
Animacje są fajne, ale Akademio…dlaczego?
Kompletnie nie rozumiem wyboru Niedźwiedziej opowieści. Animacja wizualnie była ładna, historia w niej opowiedziana wzruszająca, ale zabrakło mi głębszego morału czy nietypowego podejścia do zagadnienia samej animacji jak to miało miejsce w Prologu – gdzie miało się wrażenie, że twórcy ożywili swoje szkice – czy Świecie jutra, w którym postaci były bardzo prosto nakreślone w konwencji przypominającej memy. Ten ostatni podobał mi się przede wszystkim ze względu na tematykę, którą podejmował, czyli kwestię przyszłości i klonowania ludzi. Seans skłonił mnie do zatrzymania się i pochylenia nad tematem rozwoju klonowania czy sztucznej inteligencji. Zresztą gdyby tematyka miała być zbyt kontrowersyjna, było jeszcze równie ciekawe fabularnie i zgrabnie zrealizowane rosyjskie Nie możemy żyć bez kosmosu, które w ciekawy sposób zadawało pytanie o sens podróży kosmicznych. Od werdyktu Akademii naprawdę gorsza byłaby tylko wygrana i tak już wielokrotnie nagradzanego studia Pixar i jego Sanjay’s Super Teamu.
Aktorskie krótkometrażówki potrafią wzbudzić więcej emocji niż niejeden pełen metraż
W tej kategorii miałam dwa typy – opowiadający o pierwszym dniu pracy tłumaczki w Afganistanie Day One oraz obrazujący konflikt na Bałkanach dramat Shok. Oba filmy poruszyły mnie surowością przekazu i historiami, które ukazywały. Aktorzy także, choć kompletnie nieznani, w swoich rolach byli przekonujący. Tego ostatniego elementu nie zabrakło też w zwycięskim Jąkale, ale mimo wszystko film ten nie pokazał według mnie nic bardzo nowego. I choć problem z komunikacją głównych bohaterów można przenieść na grunt uniwersalny i odebrać go jako współczesny problem z komunikacją jako taką, film ten wnosi nieporównanie mniej niż tytuły którym kibicowałam. Gdyby wygrało Wszystko będzie dobrze, opowiadające historię ojca, który nie może pogodzić się z faktem, że córka nie mieszka z nim po rozwodzie też bym się nie dziwiła aż tak. Ostatni film ze stawki, Ave Maria, przynajmniej był zabawny. Jąkała był dla mnie najbardziej neutralny, a mimo to zwyciężył.
Filmy nieanglojęzyczne pozostają nadal tajemnicą
Nie obejrzałam wszystkich, więc trudno mi rozstrzygać czy było coś lepszego niż Syn Szawła. Nie był to jednak Mustang, choć przyznam, że mi się podobał. Od czasów ostatniego Warszawskiego Festiwalu Filmowego chętnie podejmuję wyzwanie oglądania filmów prezentujących odmienne kultury i tym razem się nie zawiodłam. Mustang rzeczywiście pokazał to, co obiecywał – walkę o wolność od tradycji i o wolność w rozumieniu stanowienia o sobie. A także siłę siostrzanych więzi i determinację w dążeniu do celu.
Syn Szawła także pośrednio dotykał tematyki rodziny, ale jeszcze mocniej okrucieństwa wojny, a przede wszystkim tematu zagłady w obozach, której świadkiem codziennie był tytułowy Szaweł. Głównym pytaniem, które stawiałam sobie po filmie, było to jak taka sytuacja może wpłynąć na człowieka i jakie konsekwencje będzie on musiał ponieść. Oraz to, jak możliwe było to, że film odbierałam na chłodno i bez wielkich emocji. Musiałam chwilę się zastanowić, po co właściwie autor stworzył ten obraz i nie znalazłam odpowiedzi, która by mnie w pełni usatysfakcjonowała. Może dlatego, że żadnego ukrytego przekazu w filmie nie miało być, a jego celem było pokazać realia tamtych dni?
Nie żałuję, że przespałam galę
Poranny przegląd mediów utwierdził mnie w słuszności mojej decyzji o witaniu tygodnia wyspaną. Ten rok nie obfitował w spektakularne akcje czy wyszukane dowcipy prowadzącego, a festiwal sukien na czerwonym dywanie to kompletnie nie moja bajka. Kiedyś pewnie skuszę się na śledzenia gali od początku do końca. Dla samego doświadczenia. Do tego czasu na pewno nie zapomnę o tym, co w tej gali powinno liczyć się najbardziej, czyli o samym kinie. I pewnie znów postanowię przygotować się merytorycznie do komentowania. Filmowa przygoda byłą bardzo ciekawa i pozwoliła przełamać mi kilka barier utrudniających mi odbiór kina, więc trzeba iść krok dalej.