W tym roku po długiej przerwie powróciłam na konwent i jednocześnie do Wrocławia, gdzie się odbywał.
Po raz kolejny odwiedzając dane wydarzenie zwykle mniej więcej wiadomo już czego się spodziewać. Z konwentami sprawa ma się jednak nieco inaczej, bo fantastyka to bardzo szerokie pojęcie a i same konwenty nie zawsze obejmują wszystkie jej obszary. Tegoroczny Polcon, choć w porównaniu z Pyrkonem program miał nieco skromny, uważam za udany i na pewno na nim nie zakończę swojej przygody z takimi eventami. Co jednak było w nim fajnego? Duużo rzeczy :)
Prelekcje, dyskusje i pokazy
Na początku zaznaczę, że zazwyczaj na konwentach omijam wszystkie prelekcje dotyczące mangi i anime, komiksów oraz RPG. Nie biorę też udziału w LARPach. Co konwent obiecuję sobie, że znajdę kiedyś czas na obejrzenie najlepszych anime i zacznę czytać klasyki komiksu, ale ostatecznie są to obszary które przegrywają, gdy w krótkim czasie chce się zobaczyć jak najwięcej. Również RPG i LARPy są na straconej pozycji, bo potrafią zająć kila ładnych godzin. Na Polconie nie było wcale inaczej. Odwiedzałam głównie prelekcje. Większość z nich związana była z science fiction oraz nauką. I tak trafiłam między innymi na dyskusję o tym jak trzeba opisywać starcia militarne by bohater powieści przeżył czy taką podczas której zastanawiano się jaki gatunek literacki reprezentują utwory Janusza A. Zajdla. Wysłuchałam też ciekawej prelekcji o tym jaka przyszłość dla człowieka wyłania się z powieści science-fiction, dowiedziałam się czym jest big data i jak powstała mitologia Cthluhlu oraz posłuchałam jakie błędy popełniają twórcy przy wprowadzaniu do swoich dzieł postaci hakerów czy gdy chcą aby ich bohater używał magicznych minerałów. Niejednokrotnie podczas tych prezentacji uśmiałam się do łez, zwłaszcza słuchając wypowiedzi Iana Watsona podczas dyskusji o tym ile nauki jest w fantastyce naukowej i gdzie leży granica, za którą zgodność z naukowymi prawidłami utrudnia czytelnikowi odbiór utworu.
Polcon był też dla mnie niepowtarzalną okazją by docenić na nowo Paradyzję wspomnianego już Janusza A. Zajdla podczas projekcji sztuki Teatru Telewizji zrealizowanej na podstawie powieści i zapoznać się doskonałym filmem Piotra Szulkina Wojna Światów: następne stulecie. Oba te dzieła choć opowiadają o przygodach w czasach podróży kosmicznych lub wtedy, gdy Marsjanie składają już wizyty na Ziemi, w rzeczywistości opisują starcie jednostki z systemem totalitarnym. Czas poświęcony na zapoznanie się z tymi pozycjami zdecydowanie nie był czasem straconym. Warto nie tylko obejrzeć te produkcje ale też skusić się na lekturę innych powieści Zajdla.
Nie tylko wiedza
Program konwentu nie był aż tak obszerny bym na każdą godzinę zaplanowała wizytę na prelekcjach. Wystarczyło mi czasu na odwiedzenie Games Roomu, w którym już tradycyjnie spróbowałam rozgrywki w kilka nowych gier. Tym razem jednak nie przetestowałam wszystkich, które przykuły moją uwagę. Spowodowane to jednak było nie brakiem czasu a zmęczeniem ekipy grającej i związaną z tym chęcią zagrania w coś znanego lub brakiem tejże w pierwszym dniu konwentu. Niemniej kilka nowych tytułów się pojawiło i teraz je Wam przedstawię.
Bitwa o Tortugę i Crabbs
Dwie szybkie gry polegające na skutecznym przemieszczaniu swoich obiektów – statków lub krabów. W Bitwie o Tortugę wcielamy się w marynarza lub pirata a naszym celem jest zestrzelenie okrętów przeciwnika o łącznej wartości 7 punktów (masztów). Ta gra to całkiem ciekawa opcja dla dwóch osób, które lubią trochę zastanowić się nad tym, co dzieje się na planszy. W Crabbs z kolei możemy grać już w więcej osób. Każdy z graczy dysponuje krabami o różnej zdolności ruchu. Celem jest takie przemieszczanie krabów by odciąć od głównego skupiska zwierząt te należące do przeciwnika i spowodować aby nie miał on możliwości poruszenia swoich krabów.
Niewielka plansza o ładnej oprawie graficznej to jedna z zalet Bitwy o Tortugę
Budowniczowie i Budowniczowie: Antyk
Budowniczowie to bardzo dobra i wymagająca dość dużej dozy zastanowienia gra strategiczna, w której zarządzamy zasobami średniowiecznej wioski, albo antycznego miasta. Do dyspozycji mamy pracowników, materiały i pieniądze a naszym celem jest takie budowanie budynków by zyskać dającą zwycięstwo liczbę laurów najszybciej spośród wszystkich graczy. Zasady gry są proste do przyswojenia a z kolejnymi partiami coraz lepiej idzie też planowanie. W wersji antyk pojawiają się dodatkowe opcje, których brak w wersji średniowiecznej co dodatkowo urozmaica rozgrywkę. Zdecydowanie warto zagrać.
Haru Ichiban
Haru Ichiban to dwuosobowa gra, w której każdy z graczy wciela się w japońskiego ogrodnika, który stara się zbudować najładniejszy ogród pełen nenufarów. Polem do gry jest staw a punkty otrzymuje się za stworzenie określonych układów z kwiatów. Całość przypomina nieco osadzoną w japońskich realiach i nieco bardziej złożoną grę w kółko i krzyżyk. Niemniej jest to ciekawa pozycja, która zachwyca nie tylko prostotą zasad, ale też bardzo ładną oprawą graficzną, co może spodobać się zwłaszcza młodszym graczom.
Plansza po zakończeniu gry. Różowy gracz zdobył zwycięski układ.
Tikal
Ta gra to już klasyk w historii planszówek, do którego dopiero teraz dotarłam. Nazwa nawiązuje do miasta Majów znajdującego się na terenach dzisiejszej Gwatemali i polega na eksploracji jego ruin. W każdej ze swoich tur gracze kładą żetony które zawierać mogą elementy takie jak świątynie, dżungle, wulkany czy skarby. Następnie do dyspozycji mają 10 punktów akcji w ramach których wykonać mogą różne czynności. Gra kończy się gdy mapa miasta zostanie ułożona a wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej punktów. Tikal to dość złożona gra lecz przyswojenie zasad przychodzi szybko. Z chęcią zagram w nią jeszcze raz.
Kolejne na liście do grania są…
Bardzo chciałam zagrać w Alhambrę – kolejną z wielu gier nagrodzonych prestiżową nagrodą Spiel des Jahres w roku 2003. W tym roku wydana po raz pierwszy zobaczyłam ją na stoisku u wydawcy i ogromnie żałuję, że nie było okazji by przekonać znajomych do zagrania. Kolejne konwenty mam nadzieję pozwolą naprawić ten błąd.
Kolejny tytuł na liście to Cyklady – gra o której słyszałam dużo dobrego. Wcielamy się w niej w podróżujących po antycznej Grecji odkrywców. Rozgrywka trwa ok. 90 minut i w tym właśnie upatruję braku zaliczenia rozgrywki. Na Polconie udało mi się otworzyć pudełko i zobaczyć mnogość elementów, ucieszyć że będzie ciekawie i za chwilę zasmucić, bo znajomi zaproponowali inną planszówkę.
Ostatnie na liście jest Tokkaido – planszówka o której pięknie opowiadał mi wystawca jeszcze na Pyrkonie. Wtedy nie było jej w tamtejszym Games Roomie i nie chciałam kupować w ciemno. Teraz znalazła się tam, ale ja nie znalazłam czasu by zagrać. Będę musiała to naprawić na kolejnym konwencie i przeżyć niezwykłą wyprawę po pamiątki z podróży po dawnej Japonii.
To tylko trzy tytuły, które zapadły mi w pamięć lecz coś czuję, że do kolejnego konwentu znajdzie się ich jeszcze kilka. Tempo pojawiania się świeżych gier jest zastraszająco szybkie. Szczęśliwie zdążyłam już poznać swoje preferencje w tej kwestii i są takie gry, które zupełnie mnie nie zachwycają, bo są zbyt mało złożone.
Nie samą fantastyką człowiek żyje
Czasem trzeba też coś zjeść. Przy Halą Stulecie, gdzie odbywał się konwent w ten sam weekend miejsce miał też festiwal foodtracków. Codziennie więc testowałam nowe smaki. I tak zjadłam zapiekankę na prawdziwym domowym chlebie w barze rodem z PRL-u, spróbowałam japońskich bułeczek na parze i pysznych hiszpańskich Patatas Bravas oraz pieczonych pierogów i nietypowych zup. Posiłkom towarzyszyły piwa kraftowe prosto z knajpy, do której i tak chciałam znajomych zabrać.
Otoczenie Hali zachęcało też do spacerów. w pobliżu były piękne pergole otaczające fontannę, Muzeum Sztuki Współczesnej i Ogród Japoński. Zwłaszcza ten ostatni warto odwiedzić gdyż jest to miejsce o ciekawej historii, w którym nie tylko zachwycimy się sztuką wschodu, ale też prawdziwie odpoczniemy w samym centrum miasta. A centrum Wrocławia chyba za każdym razem gdy tam będę, będę odwiedzać. Wrocławski rynek jest przepiękny i tym razem gdy zwiedziliśmy jego spory kawałek wraz z rodziną byłam zachwycona tak, jak gdybym widziała wszystko po raz pierwszy. Ukoronowaniem tego spotkania był kolejny powrót do dawnych czasów i wizyta w restauracji, gdzie w jednej z sal zobaczyć można było przedmioty z czasu PRL-u. Oczywiście widzieliśmy wiele więcej ciekawych miejsc, a zdjęć mam naprawdę dużo. Niebawem wrzucać je będę na swojego Instagrama.
Widok w jednej z alejek Ogrodu Japońskiego
A potem już tylko oczekiwanie
Wszystkich atrakcji jak na 5 dni było aż nadto. Jednak nie jest to ostatni taki wypad dla mnie. Na Polconie wypełniłam też kilka zadań w konkursie po wejściówkę na kolejny konwent – Copernicon. Toruńska impreza już w połowie września, a że będzie skupiona na moim ukochanym science-fiction to nie może mnie tam zabraknąć, prawda?