emiliamaciejewska.pl

outrun klif szkocja
Film

Outrun albo nie zadzieraj z uzależnieniem

Outrun mnie zachwycił. Nie jestem pewna, czy mogę tak opisać film poruszający, trudny i pełen mroku. Niemniej to przychodzi mi do głowy, gdy o nim myślę. I mam nadzieję, że podzielicie ten zachwyt ze mną.

Outrun to kolejny film, który nie zmieścił się w moim kalendarzu podczas zeszłorocznych Nowych Horyzontów. Opis mocno mnie przyciągnął i zaklinałam rzeczywistość, by pojawiła się kolejna okazja do jego zobaczenia. Doczekałam się.

O czym jest Outrun?

Outrun zbiera różne recenzje. Zaciekawiły mnie zwłaszcza te, zarzucające najnowszemu filmowi Nory Fingscheidt wtórność. Film portretuje alkoholizm — uzależnienie, które zbiera ogromne żniwo na całym świecie. I jeśli by na tym poprzestać to rzeczywiście mamy jedynie znakomitą rolę Saoirse Ronan, której bohaterka dąży do pokonania choroby. Na ekranie widzimy bowiem znane nam dobrze z innych historii o piciu migawki — nocne imprezy, niebezpieczne zachowania, spotkania grup wsparcia i bolesne powroty uzależnionych do znanego sposobu radzenia sobie z napięciami — a walcząca o siebie Rona (Saoirse Ronan) jest zagubiona i niezadowolona ze swojego życia. To musi w końcu doprowadzić ją do bolesnego upadku, z którego — jak zwykle bywa w tego typu historiach — wyjdzie na prostą.

W Outrun happy end jest gwarantowany, bo powstało ono na bazie wydanych w 2016 roku wspomnień Amy Liptrop, o tym samym tytule. Autorka książki wspierała Fingscheidt podczas tworzenia scenariusza i jedyna bodajże zmiana, jaka nastąpiła, to imię bohaterki. Jeśli zapoznamy się z tą historią przed seansem, w zasadzie możemy skoncentrować się na ocenie innych aspektów filmu. Nie pisałabym jednak tego tekstu, gdybym nie znalazła tu czegoś jeszcze. Postaram się wam to pokazać. 

Patrząc w przestwór brytyjskiego oceanu

Poza historią walki z nałogiem w Outrun prędko w oczy rzucą się przepiękne zdjęcia ukazujące surową szkocką przyrodę. W takiej scenerii — pozbawionej zgiełku dusznych klubów i gwaru toczonych przy piwie rozmów z pubów — aż prosi się, by usiąść i głęboko zadumać nad celem i kierunkiem własnych działań. A jeśli nie, to przynajmniej docenić otaczające cię piękno.

Rona w tej wręcz ascetycznej przestrzeni odnajdzie w końcu ukojenie i dawną pasję do badania natury. Pokazanie wypełniającego ją coraz bardziej spokoju poprzez głos z offu opowiadający o scenerii Orkad do mnie akurat przemawia (choć nie brakuje głosów krytycznych). Ta wizualna pocztówka nie byłaby jednak pełna bez wspomnienia o pustce wypełniającej bohaterkę bezpośrednio po przyjeździe na Papay. To najbardziej znajoma jej rzecz — rodzice nie byli specjalnie obecni w jej życiu. Ojciec (Stephen Dillane) choruje, a matka (Saskia Reeves) po rozstaniu z nim w pewien sposób zatraca się w wierze. Patrząc z tej perspektywy, Outrun jest filmem o zmaganiu się z problemem w odosobnieniu. To doświadczenie jest wspólne dla wszystkich outsiderów. Dla mnie też głęboko poruszające. W tym poruszeniu jednak znalazła się też odrobina złości.  

Tego w Outrun nie da się polubić 

Jedyną rzeczą, do której w Outrun mogłabym się przyczepić, jest nieustannie irytująca mnie tendencja twórców do szokowania widza ilustracjami chorób psychicznych. Wkurza mnie ona równie mocno, co przejaskrawianie „szkodliwości baletu” (od tego „skrzywienia” wolne są Czerwone Trzewiki). Co wywołuje mój sprzeciw? Choroba afektywna dwubiegunowa, na którą cierpi ojciec Rony, nakreślona jest w zasadzie w dwóch scenach. Być może reżyserka chciała nam pokazać, że jest ona nieleczona i przez to wpływa również na bohaterkę. Jeśli taki był zamysł, to zabrakło według mnie wyraźnego wskazania tego faktu. Zostajemy więc ze stereotypowym ukazaniem zaburzenia psychicznego. W moim odczuciu nie pomaga to w oswojeniu się z istnieniem takich chorób. Jestem osobiście blisko tematu i zwyczajnie chciałabym, aby nikt nie musiał już ukrywać swojego zaburzenia z obawy przed ostracyzmem społecznym i dyskryminacją. To spora łyżka dziegciu w całkiem dobrze przedstawionej autodestrukcji Rony.

Poza tą wpadką Outrun jest moim zdaniem pouczającym i dającym do myślenia filmem. Nie powstrzymam się więc od polecenia go. Według mnie warto poświęcić mu czas i zastanowić się, jakie mogą być konsekwencje zbyt częstego zaglądania do kieliszka (albo sięgania po inne używki). Zwłaszcza że o Ronan może być po nim naprawdę głośno. 

Zdjęcie ilustrujące wpis dzięki uprzejmości Neil Harrington Photography. Pobrałam je z serwisu Pexels.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *