Muzyka

Najpiękniejszy Festiwal Świata

7 lat. Tak długo się zbierałam by tam dotrzeć. W tym roku w końcu pojechałam na Woodstock.

Nie ma przyjemniejszego momentu niż ten, w którym spełniasz swoje marzenie. Zwłaszcza, gdy na okazję czekałeś bardzo długo. I gdy to, co zastałeś jest dużo lepsze niż przypuszczałeś.

Moc muzyki

Na ostateczną decyzję o wyjeździe na Festiwal wpłynął przede wszystkim tegoroczny line up. Na swojej wishliście koncertów od dawna miałam Apocalypticę. Dokładając do tego Lacuna Coil, którego zawsze chętnie słucham, cięższe brzmienie w postaci Decapitated, występ ex-wokalistki Nightwisha, Tarji Turunen, i ukochanej Kasi Nosowskiej z zespołem Hey, Woodstocku nie mogłam przegapić. Niewiele więcej koncertów odwiedziłam, bo do tej listy dołączyły jedynie Bring Me The Horizon i Luxtorpeda. Później trochę żałowałam, że nie ułożyłam swoich festiwalowych planów tak, by poskakać pod sceną na Dragon Force, które z miejsca mojego obozowania brzmiało świetnie. Ale to jedyna chyba „wpadka” z mojej strony.

Jak koncerty wypadły? Wszystkie niemal mi się podobały. Niestety bardzo zawiodłam się na Apocalyptice, która nie tylko nie jest już tym wspaniałym bandem z czterema wiolonczelami, który zapamiętałam, ale ma też dość mało kulturalną publikę i słabo brzmi na żywo. Początek koncertu, mimo, że spodziewałam się dużej ilości przepychania z przodu, był walką o przetrwanie. Ludzie w ogóle nie zwracali uwagi na to, co się wokół nich działo a zwłaszcza na ludzi niesionych na tłumie. Choć może rzucanych przez tłum i cudem nie spadających co chwila na ziemię byłoby trafniejszym określeniem. Dawno nie widziałam tak niebezpiecznego zachowania pod sceną a na niejednym koncercie już byłam i nierzadko muzyka była jeszcze cięższa. Mało tego, pogo było grane bardzo często. Mimo to nie bałam się ani trochę, że za chwilę stracę oko albo zęby. Tutaj niestety tak było. To nie był koncert na którym chciałam być. Jedyny jasnym jego punktem było zobaczenie wokalisty Slipknota bez maski.

20160717_000309

Tarja na scenie. Najlepszy koncert festiwalu.

Szczęśliwie ciężkie przeżycia rekompensowały wcześniejsze i późniejsze występy. Decapitated choć niemal mi nie znane (wydawało mi się, że kiedyś ich słuchałam, ale jednak nie;) bardzo przypadło mi do gustu i podczas występu miało bardzo dobry kontakt z publiką – w końcu za coś zgarnęło Złotego Bączka, czyli przepustkę na kolejny Woodstock w zeszłym roku. Lacuna Coil  poradziła sobie równie dobrze a dodatkowo tu mogłam posłuchać ulubionych kawałków – wszystkie poszły na żywo, co zawsze budzi ogromne emocje. Najbardziej podobał mi się jednak fenomenalny koncert Tarji Turunen. Mimo, że znałam jedynie jeden z granych utworów, i to tylko ten grany na bis, to bawiłam się świetnie. Wokalistka miała nie tylko dużo pozytywnej energii, ale też pokazała na co ją stać. Największe wrażenie zrobiło na mnie wykonanie coveru utworu Muse Supremacy. Aż zapragnęłam pognać na koncert zespołu. O koncertach polskich wykonawców wspomnę tylko, że były udane, a podczas słuchania starych kawałków Hey powróciły wspomnienia z czasów, gdy zaczynałam studia i widziałam ich po raz pierwszy. Coś niesamowitego. Z Bring Me The Horizon historia była podobna jak z Decapitated – okazało się, że nie znam zespołu a jego fanki są bardzo irytujące. To tutaj stałą się chyba najbardziej niebezpieczna rzecz podczas Festiwalu – ktoś wskoczył na i tak wysoką scenę. Jak powiedział sam Jurek – to zespół, który do pewnych rzeczy musi dojrzeć. Ich fani pewnie też.

Muzyka to nie wszystko

Oprócz słuchania było jeszcze dużo innych okazji do dobrej zabawy podczas Festiwalu. Bogata w atrakcje była wioska ASP, w której oprócz spotkań z wyjątkowymi gośćmi można było też spędzić czas aktywnie, ucząc się capoeiry, kuglarstwa czy jogi, lub też spróbować swoich sił w aktywnościach poszerzających wiedzę i umiejętności. Z bogatej oferty wybrałam kilka, w których bardzo chciałam wziąć udział. Były też takie na które dotarłam przypadkiem. Pierwszym wybranym był warsztat improwizacji podczas którego dowiedziałam się o co w ogóle w tym chodzi oraz całkowicie się wyluzowałam. To była godzina gier i zabaw wśród obcych ludzi, gdzie nikt nikogo nie oceniał, a wszyscy cały czas się śmiali. Choć aktywność ta na stałe nie zagości w moim kalendarzu to fajnie było spróbować.Podobnie rzecz się miała z warsztatami origami, lutowania i Arduino organizowanymi przez Hackerspace. Choć z lutowaniem miałam już styczność, a wykonanie drawidła było dobrym przypomnieniem jak to się robi, to raczej nie zostanę konstruktorem, mimo, że w każdej chwili mogę dołączyć do warszawskiego oddziału, gdzie znajduje się między innymi warsztat z tym stanowiskiem. Nie będę też aktywnie wykorzystywać Arduino, mimo że składanie układów ze świecącymi diodami było bardzo ciekawe. Ani też tworzyć origami mimo, że moja cierpliwość nie jest aż tak skromna jak myślałam i byłam w stanie nie zniechęcić się po pięciu minutach działań.

20160717_122107

Woodstockowa tradycja – trampki powieszone na linii wysokiego napięcia.

Nie ukrywam, że woodstockowa atmosfera sprzyjała podejmowaniu śmiałych decyzji, więc oprócz udziału w warsztatach wcześniej wybranych uczestniczyłam też w wielu innych działaniach. Choć odwagi i czasu zabrakło mi na capoeirę udało mi się spróbować chodzenia po slackline’ie i popuszczać bańki mydlane. To było spełnienie kolejnych marzeń i bardzo chętnie jeszcze raz tego spróbuję. Innym ciekawym doświadczeniem była nauka kręcenia talerzem. Nie wiem do czego mi się ta zdolność przyda, ale opanowałam ją dość szybko. Podobnie odważne było próbowanie nowych smaków w postaci jedzenia wegańskiego serwowanego w Wiosce Kryszny czy podjęte przez kolegów próby pozyskania jedzenia za free i przeżycie sporej części Woodstocku w ten sposób. Na co dzień zwykle takich rzeczy się nie robi, a na Woodstocku jest dla nich miejsce :)

Czy warto się wybrać?

Zdecydowanie tak. Nie wymienię tu wszystkich nowości, które ogarnęłam podczas tych 5 dni pobytu w Kostrzynie, ale wiem jedno – za rok powrócę. Nieco lepiej przygotowana, mam nadzieję z jeszcze liczniejszą ekipą. Teraz zabrakło mi przemyślenia między innymi kwestii zabezpieczenia namiotu od deszczu czy zapewnienia sobie stosownych ubrań na taką pogodę (kalosze zawsze wygrają z trampkami przy deszczu). Tego a także dokładniejszego zabezpieczenia obozowiska czy wystarczająco dużego zapasu kremu do opalania, czego skutki ponoszę do dziś. Lepsze planowanie zakupów i przygotowanie grilla też nie byłoby złym pomysłem. Wszystko mam nadzieję wydarzy się za rok. Na ten moment powiedzieć mogę tylko, że to zdecydowanie coś dla mnie a zakupione pamiątki umilą mi czas oczekiwania. Tym którzy się wahają, bo słyszeli wiele złego o wydarzeniu, polecam samemu się przekonać. Przy takim rozmiarze imprezy nie sposób uniknąć przykrych zdarzeń, ale rozsądne podejście do tej zabawy to niemal gwarantowany spokój i relaks.

2 Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *