Kobiety są obecne w świecie na wiele sposobów. Choć niektórym to przeszkadza, z dużym prawdopodobieństwem fakt ten wynika z własnych braków tego, komu nie w smak istnienie „słabszej płci”. Siostrzeństwo świętej sauny pokazuje, że wcale taka słaba żeńska część ludzkości nie jest. Jest wprost przeciwnie.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wstrzymałam się z publikacją tekstu o estońskim dokumencie do Dnia Kobiet. Nie zrobiłam tego. Po pierwsze ze względu na fakt, iż PRL-owskie odsłony celebrowania tego święta uważam za farsę (choć kiedyś 8 marca był dla mnie ważniejszy). Po drugie dlatego, że prawdziwy powód to wynikająca z „ciężkich czasów” blokada twórcza. Marne wytłumaczenie? Być może.
Tuż po seansie spisałam sobie kilka myśli o tym, co zobaczyłam. Nawet mi się podobało to, co stworzyłam. Mimo wszystko, jak przystało na perfekcjonistkę, odłożyłam tekst na ponad 2 miesiące. Nie przeszkadzało mi to codziennie obiecywać sobie, że go dokończę i wypuszczę. W końcu pomogła mi wystawa z dziełami Nowosielskiego.
Jak widać kobiety?
Na pewno — choć chciałabym powiedzieć, że nie — wciąż jeszcze stereotypowo jako kruche, delikatne i wymagające opieki — oczywiście męskiej — istoty. Oczywiście kobiety bywają też silne, lecz zdarza się, że siła ta jest dla otoczenia pretekstem do odbierania im kobiecości.
U Nowosielskiego są też ukazane fragmentarycznie, uprzedmiotowione. Z wystawy w Zamku Królewskim wyszłam zła, a uczucia wywołały właśnie obrazy wspomnianego artysty. Mogłabym tu rozpisać się dłużej, pokazać co zobaczyłam. Odeszłabym jednak od głównego wątku — znakomitego dokumentu, którym filmowo otworzyłam bieżący rok. I który mnie zachwycił oraz głęboko poruszył.
Kobiety z sauny
Wydawać by się mogło, że kobiety siedzące w saunie to temat dość błahy, wręcz może nudny. Jednak narracja w dokumencie Anny Hints jest tak wspaniała, że ani przez moment nie można się od obrazu oderwać. Oto bowiem surowe i niedoskonałe, a jednocześnie ubrane ciepłe barwy, nagie ciała kobiet stają się tłem do rozmowy o trudnościach. Słyszymy zarówno o chwilach niezrozumienia, jak i o sytuacjach wręcz granicznych, w których ważyło się dalsze życie bohaterek.
Opowieści zebrane są w tematyczne bloki, a każdy z nich zakończony jest wspólnym śpiewem, tańcem albo pełnym pewnego napięcia zanurzeniem w zimnej wodzie — tak typowym dla finiszu każdej wizyty w saunie. To pomaga nam nie pogubić się i wraz z bohaterkami przetrawić ładunek emocjonalny, jaki został właśnie uwolniony.
Sauna dla ciała i ducha
W filmie nie brakuje wzmianek o tradycjach, kulturze i życiu codziennym w Estonii — wraz z kontekstem historycznym, a portret estońskiej dymnej sauny wpisanej na Reprezentatywną Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego Ludzkości UNESCO, jaki się z niego wyłania, skłania do refleksji nad znaczeniem relacji i kontaktu z drugim człowiekiem. Większość z nas ma świadomość, jak istotne są wspólnoty i dzielenie doświadczeń. Wciąż jednak czasem zapominamy, iż wydarzenia w naszym życiu nie są wyjątkowe. Jako kobieta żyjąca w Polsce z wieloma ze wspomnianych sytuacji mocno mogłam się utożsamić. Estonki obrazowane w Siostrzeństwie jawią się jako osoby równie skryte, pełne dystansu i niejako wrodzonej wrogości do obcych, co krajanki. Z drugiej strony mam wrażenie, że historie wybrane do filmu mogłyby dotyczyć też każdej innej kobiety na świecie.
Ich uniwersalność, intymność i ciężar są dobrane tak, że film w żadnym momencie nie przytłacza, choć niejednokrotnie mógłby. Myślę, że dużą zasługę odkrywa tutaj niedopowiedzenie. Kobiety ukazywane są często w dużych zbliżeniach, a przy tym bardzo rzadko widzimy ich twarze w całości. Co ciekawe, choć przez gros czasu są też nagie, widzka nie czuje żadnego skrępowania podglądaniem tych, niesamowitych i bardzo ważnych dla każdej z uczestniczek, spotkań.
Atmosferę dobrze buduje też muzyka, która pojawia się w spinających bloki historyczne fragmentach. Istotny jest także pojawiający się w nich dym. Trudno się oprzeć wrażeniu, że symbolizuje on pewną ulotność i nieuchwytność ludzkich emocji i przeżyć oraz przemijanie.
Czas zwykle pomaga ułożyć się z tym, co nas spotyka. Towarzyszymy im czymś wyjątkowym, a jednocześnie z lekkością — przynajmniej ja nie miałam z tym trudu — wchodzimy w ich buty. Tak jakby ich historia była naszą. Właśnie chyba stworzyłam zgrabną definicję empatii. Nic nie szkodzi — to słowo świetnie podsumowuje, o czym tak naprawdę jest Siostrzeństwo świętej sauny. To 90 minut zadumy nad najważniejszą rzeczą w naszym życiu — pragnienie połączenia z innym. Bez empatii nie są one chyba możliwe.
Zdjęcie ilustrujące wpis wykonała Anne Nygård i pobrałam je z serwisu Unsplash.