W miniony weekend po raz pierwszy zawitałam do Lublina na dłużej. Pretekstem do wyprawy był konwent Falkon, który odbywał się wtedy w stolicy województwa dolnośląskiego. Kilka wrażeń z wydarzenia zebrałam w dzisiejszym wpisie.
Trudne początki
Konwent rozpoczął się dla nas od małego zaskoczenia faktem, że akredytacja nie ruszyła o czasie. Gdy w końcu otwarto drzwi, to mimo małego bałaganu i tworzenia się kolejki w kolejce – bo osoby z wykupionymi wejściówkami wcześniej nie zostały skierowane do osobnego okienka – odbiór wejściówek przebiegał zaskakująco sprawnie. Nieco gorzej było z depozytem bagażu. Tu organizatorzy nadszarpnęli naszą cierpliwość prosząc o oczekiwanie na numerki niemal godzinę. Wszystko byłoby ok, gdyby ostatecznie te numerki dotarły. Niestety ostatecznie byliśmy świadkami organizacji systemu przechowywania przy pomocy taśmy i markera. Przykro to mówić, ale to ewidentny błąd, bo taką przechowalnię organizuje się przed wpuszczeniem ludzi do obiektu. Ale finalnie pozbyliśmy się bagażu i mogliśmy zacząć korzystać z atrakcji.
Zaczęliśmy od prelekcji
Na początek posłuchaliśmy między innymi o tym czym jest teoria gier i oraz o tym jak wygląda przyszłość badania Marsa i dlaczego potrzebna jest wyprawa załogowa na Czerwoną Planetę. W kolejnych dniach zaliczyliśmy też niezwykle ciekawe wystąpienie o arszeniku i słynnych trucicielkach w wykonaniu Anety Jadowskiej a także dwie opowieści Kasi Czajki, czyli Zwierza Popkulturalnego. Tym razem było o tym czym jest box office i czy warto się nim kierować wybierając filmy do obejrzenia oraz o tym co tak naprawdę kryje się za sieroctwem bohaterów fantastycznych opowieści. Pdobnie jak coperniconowa opowieść o filmach w Chinach te dwa wystąpienia Kasi bardzo mi się podobały. Nie tylko dlatego, że zawierały wiele ciekawostek. Kluczowy był dowcipny i swobodny sposób narracji, którego niektórym prelegentom niestety podczas ich wystąpień brakowało. Gdybyście chcieli poczytać więcej o Zwierzu i o wrażeniach z perspektywy prelegenta to tu znajdziecie wpis Kasi nt. Falkonu.
Nadszedł też czas na panele
Z panelami niestety było tak, że mimo ciekawych tematów część z nich nie miała ani porządku, ani obfitej porcji nowych informacji na którą liczyłam. Najlepszym spośród tych, w których uczestniczyłam był ten poruszający tematykę seksu i udziału sztucznej inteligencji w tej sferze. Paneliści poruszyli wieli istotnych kwestii z pogranicza psychologii, socjologii czy moralności zastanawiając się między innymi czy SI pomoże nam leczyć ludzi z pedofilii i czy może jej pojawienie się spowoduje jeszcze większą izolację pewnych grup ludzi. Jedynym jasnym promykiem pozostałych wytypowanych przeze mnie dyskusji była lista nowych autorów do poczytania. Część panelistów rzeczywiście dobrze przygotowała się do powierzonych im ról i wniosła parę przebłysków do nieco nudnej momentami rozmowy zmierzającej do donikąd. Koniec końców trochę wiedzy z nich wyniosłam, ale…
…zabrakło czasu na planszówki :(
Problemem podstawowym falkonowego Games Roomu był chaos. Nie było jak na innych planszówkowych imprezach, gdzie raz się rejestrowało i potem gżdacze w systemie szybciutko odklikiwali Twoje wypożyczenia i zwroty. Wszystko ogarniane było za każdym razem od nowa. I do tego ręcznie, na papierze. Na początku nawet bez systemu numeracji kartek z listą wypożyczonych pozycji. To nie mogło zadziałać sprawnie przy tak dużej skali wydarzenia. Ale muszę przyznać, że gżdzacze mimo ciężkich warunków naprawdę byli nastawieni na to by każdy znalazł to, co chce. Doradzali i służyli wszelką pomocą nie tylko w Games Roomie, więc wielkie brawa.
Problemem numer dwa był brak chęci rezygnacji z licznych paneli i prelekcji. Gdy już udało się zrobić okienko to czas poszedł na jedzenie albo stanie w kolejce do wypożyczenia. Dwie godziny to było zbyt mało, żeby rozegrać więcej niż jedną grę trwającą do 45 minut. Plusem falkonowego grania jest to, że udało nam się ponownie spróbować Teb, które pierwszy raz zobaczyliśmy na Coperniconie. Rozwialiśmy swoje wątpliwości co do tego czy warto mieć tę grę i grywać we dwoje. Niestety nie, bo jej mechanika i zmiany wprowadzane dla dwóch graczy powodują, że pod koniec jest się już znudzonym. Przynajmniej my byliśmy, bo nie lubimy aż takiej losowości i powtarzalności akcji podczas rozgrywki.
Trzecim „problemem” były projekcje filmowe zaplanowane na późny wieczór, których nie mogłam sobie odmówić i które skutecznie wykluczały opcję siedzenia w Games Roomie nocą. Zwyczajnie nie mieliśmy na to już po filmie sił. Jednak na te punkty programu w żaden inny sposób nie mogę narzekać, bo filmy naprawdę były warte zobaczenia. W piątek wyświetlony został Nosferatu: symfonia grozy z genialną rolą tytułowego wampira w wykonaniu Maxa Schrecka i niesamowitym klimatem. W sobotę zaś widzieliśmy Metropolis, czyli całkiem udane science fiction z lat 20. minionego wieku. Oba filmy uzupełnione były o bogate w ciekawostki opowieści o historiach stojących za filmami w wykonaniu Klaudii Heinze i Kasi Czajki. Zdecydowanie, te klasyki kina mogę polecać nawet tym, którzy nie lubią horrorów czy science fiction. Choćby dlatego, że warto zobaczyć jak kiedyś tworzono filmy.
Nabytki i dalsze plany
Żeby nie było smutno to dodam, że mimo iż pograć za dużo się nie udało, to uda się to nadrobić już w ten weekend. Na Falkonie nabyłam bowiem kilka nowych pudełek :) Są to dodatki i inne wersje znanych tytułów, ale nie ukrywam, że czekam z niecierpliwość aż zasiądę do grania. Zwłaszcza dwóch dodatków, kupowanych całkowicie w ciemno jestem szczególnie ciekawa. Oczywiście podzielę się wrażeniami najszybciej jak to możliwe.
Jeżeli zaś chodzi o przyszłe moje uczestnictwo w konwentach to temat kontynuować będę już w Nowym Roku. Wykiełkowała u mnie wizja stworzenia prywatnej konwentowej mapy Polski, czyli pojechania na każdą z imprez choć raz. Kilka miejsc już odwiedziłam na przestrzeni ostatnich przeszło dziesięciu miesięcy a kolejny rok zapowiada się równie ekscytująco. Trzymajcie więc kciuki i dawajcie znać, którą imprezę należy potraktować priorytetowo. Póki co na celowniku mam Twierdzę i Cytadelę – konwenty organizowane w zabytkowych obiektach zamkowych. W lutym spotkać też można będzie mnie już tradycyjnie na warszawskiej zjAvie. Jeżeli będziecie chcieli pograć to dajcie znać, bo zawsze przyda się więcej osób do planszy.