Dziewczyna z igłą to film, który przyniósł mi sporo niespodziewanych emocji. Wiedziałam, że będzie trudny, ale nie spodziewałam się, że aż tak. Jednocześnie nie podejrzewałam siebie o to, że będę chciała zobaczyć go jeszcze raz. A jednak zrobiłam to. Nie żałuję.
Jak przez mgłę pamiętam, że zwiastun Dziewczyny z igłą widziałam już podczas ostatnich Nowych Horyzontów. Wtedy nie udało mi się zmieścić pokazu w kalendarzu i obiecałam sobie, że nadrobię ten seans tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. Opcja pojawiła się w listopadzie na pierwszym chyba pokazie przedpremierowym w Kinie Muranów. A potem zaskoczyła mnie myśl, by powtórzyć to doświadczenie. O co mi chodziło? Wydaje mi się, że znam odpowiedź na to pytanie.
Dziewczyna z igłą nie jest dla każdego?
O filmie Magnusa von Horna piszą już nie tylko osoby z filmem związane. Trafiłam ostatnio na rozmowę z psycholożką, w której rozważane są potencjalne skutki obejrzenia Dziewczyny z igłą. Jeszcze do niedawna zgodziłabym się, że nie każdy może pozwolić sobie na taki seans. Jednak od ostatnich wakacji — i obejrzenia Substancji — nabawiłam się lekkiej alergii na tirgger warnings. Mam wrażenie, że wynika to z prostego faktu, iż obecnie istnieje tendencja, by wiele zdarzeń określać „wyzwalaczami negatywnych emocji”. Tylko że nie ma czegoś takiego jak negatywne emocje i jako ludzie powinniśmy akceptować całe ich spektrum. Wypierając wybrane z nich, po prostu decydujemy, że chcemy, by uderzyły w nas mocniej za jakiś czas.
Tym przydługim wstępem chcę chyba powiedzieć, że moim zdaniem Dziewczyna z igłą nie jest filmem łatwym, lecz jego obejrzenie dla każdego będzie cenne. Uważam, że kino nie zawsze musi być rozrywką, a wystawianie się na dyskomfort — albo, jak powiedzieliby terapeuci pracujący w nurcie poznawczo-behawioralnym, ekspozycja — jest tym, czego widzom najbardziej potrzeba. Choćby dlatego, że po takim doświadczeniu można się wzmocnić. Gdyby się okazało, że jest jakkolwiek „za bardzo”, zawsze można z kina wyjść. Z Dziewczyny z igłą moim zdaniem nie warto i zaraz powiem dlaczego.
O czym jest film Magnusa von Horna?
Na pierwszy rzut oka Dziewczyna z igłą jest filmem o aborcji. Karoline (Vic Carmen Sonne), ubogą kobietę pracującą w szwalni, poznajemy, gdy jej mąż przepada bez wieści, a ona sama traci mieszkanie. Wkrótce potem zachodzi jeszcze w niechcianą ciążę. Rozwiązanie tego „problemu” na początku XX wieku nie było tak proste, jak dziś (choć może nie w Polsce). Szczęśliwie bohaterka ma wsparcie w wykonaniu swojego „zadania”. W jej życiu pojawia się Dagmar (Tryne Dyrholm), która skutecznie pomaga wyeliminować takie „trudności”. Kobiety będą stopniowo poznawać się coraz lepiej, a my dostaniemy okazję, by poobserwować, jak zmienia się podejście Karoline do macierzyństwa. Odkryjemy również jak nieprzyjemną ilustracją przysłowia Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane jest film von Horna. Można więc dość śmiało powiedzieć, że Dziewczyna z igłą jest też znakomitym studium ludzkiej psychiki. Tak dla mnie intrygującym, że aby w pełni docenić ten obraz, postanowiłam go obejrzeć drugi raz.
Dlaczego nie żałuję obejrzenia Dziewczyny z igłą?
Pierwszy seans Dziewczyny z igłą był dla mnie prawdziwym rollercoasterem. Nie wynikało to jednak z nagromadzenia drastycznych scen, znakomitego ukazania biedy poprzez wszechobecny brud, pełne mroku czarno-białe zdjęcia (z wciskającą w fotel początkową sekwencją, która wraca do nas w kluczowym momencie filmu) czy doskonale budującej napięcie muzyki. To wszystko w pełni doceniłam dopiero podczas drugiego seansu. Podobnie zresztą jak znakomite balansowanie między nastrojami widza poprzez przeplatanie scen iście sielankowych z wywołującymi ciarki momentami, gdy wydarzenia ukryte są poza kadrem.
Za pierwszym razem odbiór spokojny i skupiony na szczegółach związanych z „wykonaniem” filmu nie był dla mnie dostępny. Mniemam, że „winna” temu była moja nieznajomość Podróży autora Christophera Voglera (dzięki Michał!). Były tylko emocje. Ich ogrom wgniótł mnie w fotel na tak długo, że z sali wychodziłam jako jedna z ostatnich. Wracając do domu, myślałam. O tym, jak naiwna była Karoline (czy miała szansę być inna, bez odpowiedniej, nawet współcześnie w pewnym stopniu ograniczanej, edukacji?), o swoim podejściu do macierzyństwa i ciąży (pewną wskazówką co do punktu wyjścia tych rozważań jest język, jakiego użyłam, by opowiedzieć o fabule) i o granicach zaufania do własnego postrzegania świata (dotyczącego obu kobiet). Dużo jak na jeden seans, ale doceniam podróż, w którą zabrał mnie von Horn. Obejrzyjcie Dziewczynę z igłą.
Zdjęcie ilustrujące wpis wykonał Pavel Danilyuk i pobrałam je z serwisu Pexels.