emiliamaciejewska.pl

Samolot jak w Fenicki układ
Film

Wes Anderson i jego Fenicki układ

Mamy rok 2025, na świecie wojny, a Wes Anderson przychodzi, by pokazać nam wizję Bliskiego Wschodu, gdzie po drugiej wojnie światowej wszystko poszło dobrze. Ubiera ją w szaty opus magnum wspaniałomyślnego milionera, który chce odmienić oblicze regionu. Fenicki układ pokazuje trudności jakie napotkać może nawet najbogatszy wizjoner.

Zsa Zsa Korda (Benicio del Toro) ma dwie cechy — smykałkę do interesów i umiejętność wyrywania się z objęć śmierci. Gdy poznajemy tego obrzydliwie bogatego biznesmena — wzorowanego m.in. na postaciach Aristotelisa Onasisa i Calouste Gulbenkiana — po raz szósty już wychodzi on cało z katastrofy lotniczej. Zdarzenie to skłania go do zabezpieczenia losów projektu infrastrukturalnego, nad którym pracuje. Co robi bohater? Wzywa swoją córkę-zakonnnicę (debiutująca u Andersona Mia Threapleton) i wraz z nią zaczyna objazdówkę, odwiedzając zaangażowanych w przedsięwzięcie partnerów. Ma nadzieję, że zasypią oni powstałą na skutek działań konkurencji dziurę w budżecie, a córka — którą wcześniej sam porzucił — pozostawi klasztor, by zaopiekować się rodzinną schedą. Wsiadamy więc wraz z nimi do samolotu i otwieramy kolejne pudełka po butach, które skrywają elementy misternego planu rozwoju Fenicji oraz życia ich autora.

Wesowi Andersonowi jednego odmówić nie można — ma swój rozpoznawalny styl. Symetryczne kadry, pastelowa paleta barw, quick cuts — widzisz je i już wiesz, kto stoi za filmem, który właśnie oglądasz. Fenicki układ nie jest pozbawiony tych signature elements. Jest też mnóstwo absurdalnego humoru. Korda zatrudnia norweskiego entomologa (świetny Michael Cera) i powierza mu rolę asystenta administracyjnego, częstuje odwiedzanych partnerów granatami i „zabawia się” zabójczym gazem ze swoim krewnym Nubarem (Benedict Cumberbatch). Podobnie jak w The Grand Budapest Hotel czy Moonrise Kingdom, tak i w Fenickim układzie na ekranie pojawia się plejada gwiazd. Oprócz wspomnianych już wcześniej mamy jeszcze Toma Hanksa, Scarlett Johansson Charlotte Gainsbourg czy Willema Dafoe (szkoda, że ostatnia dwójka tylko epizodycznie!). Jest też niezdradzająca swojej obecności muzyka Alexandre Desplata (wciąż niewidoczność tego elementu filmu uważam za błąd, ale powiedzmy, że to moja prywatna opinia, z którą można się nie zgodzić).

Z „nowości” w Fenicki układ proponuje znanego przede wszystkim z Amelii operatora Bruno Delbonnela oraz całkiem klimatyczną serię sekwencji z zaświatów. Zdjęcia jednak moim zdaniem nie zyskały na świeżości — zmiany twórcy wizualnej strony Fenickiego układu nawet nie zauważyłam. Czarno-białe fragmenty zaś, choć mają przekonać nas, że kolejne ucieczki z objęć śmierci pomagają Kordzie dokonać redefinicji podejścia do relacji rodzinnych, są dla mnie jedynie miłą odmianą o lekko gotyckim sznycie, która nic nie wnosi. Widzę, że jej zadaniem jest sugerować pewne novum w stylu amerykańskiego reżysera, ale suma sumarum w całym filmie czuć — nomen omen, bo bohater pokonuje kilometry w powietrzu — brak polotu. I szkatułkowa kompozycja fabuły i zaskakujące zwroty akcji i czarny humor już były. „Udajmy, że wzrusza mnie ta absurdalna szopka” – mówi do Kordy jeden z jego wspólników. Mogłabym za nim powtórzyć, bo nie kupuję przemiany bohatera. Mam też dość już tych estetycznych niczym posty na Instagramie obrazów na ekranie. Michał Konarski z Pełnej sali donosi, że podobno istnieje alergia na styl Wesa Andersona. No cóż, wszystko wskazuje na to, że się jej nabawiłam. Reżyser trafia na moją listę wykluczeń, na której dotychczas znajdowała się jedynie lawenda. To i to pastelowe, więc nawet pasuje.

Bardziej niż Fenicki układ podobał mi się np. Aquarius Klebera Mendonçy Filho. Tak to inny gatunek filmu. A ja być może nie przepadam za komediami. Będę sprawdzać.

Zdjęcie ilustrujące wpis wykonał Feras Awad a pobrałam je z serwisu Unsplash.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *